Jest to mój blog, który jest kontynuacją starego blogu "Wędrowiec, czyli Bies(z)Czady". Publikuję w nim swoje wędrówki z aparatem po zamkach, kościółkach, pałacach i innych ciekawych miejscach, jakich w Polsce, i nie tylko, nie brakuje.

30 sty 2015

SCHOWAĆ SIĘ W WIEŻY...

    Od wojskowych wspomnień czas na inne wspomnienia, które są związane z moimi zainteresowaniami. Jak się pewnie domyślacie, będą to wspomnienia  z moich wędrówek po historycznych budowlach, które tak są miłe moim oczom i duszy wędrowca. A biorą się one zawsze wtedy, gdy porządkuję swoje zdjęcia z wcześniejszych wycieczek, które zapisuję na dysku. Zimowa pora, to czas na przebranie ich, obróbkę,  opisanie w albumach i zapisanie na innym , zewnętrznym nośnku.
    Nie ukrywam, że praca nad zdjęciami ma też inny walor, bo przy okazji planuję sobie kolejne wypady jak tylko słoneczko bardziej przygrzeje. Pozwala mi również na ucieczkę od popieprzonego świata polityki, którego nie sposób nie zauważyć i usłyszeć w radiu i telewizorze. 
   Nadymają się nasze "elyty", stroją w kolorowe piórka, a pierdolą przy tym takie farmazony, że łeb boli. Przy czym przynależność partyjna nie ma tu najmniejszego znaczenia. Wiem jedno, że gdyby głupota ludzka miała skrzydła, to po sejmie, studiach telewizyjnych i radiowych nasi politycy fruwaliby niczym gołębie i gołębice. Albowiem głupota ludzka jest niewymierna i ponadczasowa, a idiotów ci u nas dostatek.
    Na glebę powalił mnie nowy związkowy sojusz robotniczo-chłopski i zapowiedź blokad dróg, torów i co im tylko przyjdzie do głowy. Nic dziwnego, że szczena opadła mi na kolana. I pomyśleć, że co za PRL było propagandową sieczką i sennym marzeniem, za RP stało się ciałem. Dobrze, że mam jakieś pole manewru, swoją niszę i bezpieczne idahoo, gdzie się schowam, gdy brać robotniczo-chłopska całkowicie mnie zablokuje...
    Pora więc schować się w kolejnej wieży rycerskiej w Dalkowie, wsi niedalego Głogowa, którą wybudował ród rycerski von Glaubitz w XVI wieku. Wieża miała znaczenie mieszkalne i obronne. Dalków był własnością tego rodu. Gdy rodzina przeniosła się do nowowybudowanego pałacu, wieża spełniała inną rolę, aby z czasem stać się leśniczówką. Po drugiej wojnie światowej pozbawiona opieki zaczęła niszczeć, aż popadła w ruinę. Teraz znajduje się w rękach prywatnych, a nowy właściciel próbuję ją odrestaurować, ale to wymaga dużych pieniędzy i czasu. Trzymam więc kciuki za niego...
*









Pora pożegnać się z obrośniętą gęstym bluszczem wieżą i udać się w inne miejsce, a tych na Dolnym Śląsku nie brakuje. 

21 sty 2015

MOJA SŁUŻBA W LWP

     Pozazdrościłem Vojtkowi jego wojskowych wspomnień, więc postanowiłem dać sobie prawo do wspomnień związanych z kamaszami.  A jest co wspominać.
    Nadeszła w moim życiu chwila, gdy  WKR upomniał się o moją skromną osobę, pragnąc zrobić z zafajdanego cywila, wzorowego żołnierza. 
     Któregoś dzionka moja mać radnaja  przypomniała sobie o moim istnieniu, gdy ja już powoli o wojsku zapomniałem i przysłała mi kartę powołania do odbycia zaszczytnej służby wojskowej.  Z całym przekonaniem mogę przysiąść, że się do tej pieprzonej instytucji nie nadawałem, bo jestem z przekonania pacyfistą i brzydzę się przemocą. Mało tego, na dodatek mam humanistyczne zacięcie i bliższe są mi teatry, muzea, spotkania literackie, a nie kamasze, onuce, plecak i karabin, że już o zafajdanej menażce nie wspomnę. Z bólem serca opuściłem rodzinne miasto, aby udać się do jednostki, abym odsłużył co należy mojej ojczyźnie. Nim zawitałem do koszar, wstąpiłem do sympatycznej knajpy na "ostatnie" piwo pod setkę i śledzia...
     Do jednostki zgarnął mnie późnym popołudniem z uroczej mordowni patrol wojskowy, gdy sobie wesoło śpiewałem "W Ołomuńcu na fisz placu...", zamiast od paru godzin być w koszarach. Nie powiem, abym się ucieszył z tego powodu, podobnie jak dowódca. A, że byłem w stanie świadczącym o solidnym przygotowaniu do służby wojskowej, to dla podbudowania morale wylądowałem w areszcie. Dopiero rano byłem w stanie dopełnić formalności zameldowania się w jednostce i przebraniu w mundur. Widocznie moja postawa była wzorowa i podobala się przełożonym, bo skończyło się tylko na lekkim opierdolu.   A co tam, było - minęło.
- Słuchajcie szeregowiec – wrzeszczał kapral. Tu się nikt z wami nie będzie opierdalał – ciągnął podniesionym głosem. - My wam kurwa pokażemy co to znaczy służba w Ludowym Wojsku Polskim. 
Ładnie się zaczyna – pomyślałem i uprzytomniłem sobie, że ten wrzeszczący kapral mówi do mnie w trzeciej osobie. Jak widać wojsko ma takie zwyczaje, a odzywki w liczbie mnogiej i w trzeciej osobie obowiązują w tej militarnej instytucji. Swoistego kolorytu dodawał fakt, że mówiono do mnie bardzo oficjalne, ale z wojskową kurtuazją:
– Słuchajcie obywatelu!, albo - Słuchajcie szeregowy! W taki sam sposób należało się też zwracać do swoich przełożonych. Broń Boże by dowódcy powiedzieć przez pan, bo wtedy w najlepszym wypadku można było usłyszeć, że panowie w 1939 roku wyjechali do Londynu. (...)
Mimo świadomej dyscypliny obowiązującej w Ludowym Wojsku, często było słychać od kapralskiej braci, chwackie i groźne komendy:
– Pokryć! Albo was kurwa ziemia lubuska pokryje! Kuuurrrwaaa maaać! Napierdalacie kulasami o glebę, jakby koza srała na bęben! Podobnie było przy komendzie - Stój! Słuchając takich pełnych poetyckiej metafory komend patrzyłem z podziwem na kaprali, a gdy mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem któregoś z dowódców to najczęściej słyszałem:
– Co tak się kurwa gapicie! Kaprala Ludowego Wojska Polskiego nie widzieliście! A może się wam kurwa Wojsko Polskie nie podoba! Co tak kurwa wytrzeszczacie gały jak kocur co sra w sieczkę!
Aczkolwiek te ostatnie zdanie wypowiedziane przez kaprala było żywcem zerżnięte z mojej ulubionej książki - „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, jednak był to niechybny znak, że kapral był człowiekiem oczytanym i wykształconym.
Szybko zrozumiałem, że słowo „kurwa” w cywilu jest wulgaryzmem, ale w wojsku zmienia swoje przeznaczenie i staje się takim technicznym określeniem, bez którego armia nie może istnieć. Podobnie było z innymi brzydkimi wyrazami, którymi kapralska brać szafowała w nadmiarze. Mówili tak też oficerowie jak się zdenerwowali. Widocznie taka już uroda sił zbrojnych na całym świecie, że nie potrafią obejść się bez brzydkich wyrazów. Te zaś w ustach dowódców stają się przecinkami, łącznikami, wykrzyknikami. Bo na krzyku i wulgaryzmach oparta jest siła bojowa wojska i morale żołnierzy. I to na całym świecie. (...)
Po przysiędze wyjechałem na kurs sanitariuszy i skończyłem go z wyróżnieniem. Widocznie miałem ukryte predyspozycje samarytańskie. Wróciłem do jednostki i dostałem przydział do izby chorych, gdzie pędziłem beztroski żywot nieroba. (...)
                                                                    
Moja drużyna. Ja na unitarce z uśmieszkiem Mony Lisy w pierwszym rzędzie trzeci od lewej. Szkoda, że "Jogi", ten najwyższy po lewej już od wielu lat nie żyje. Zmarł na zawał serca parę lat po wyjściu z wojska.

         Być może opatrzność boska nadal czuwała nade mną, albo mój dowódca w pijanym widzie docenił moje medyczne (i nie tylko) zdolności, gdyż na jego wniosek zostałem przeniesiony do obsługi kompani polowej OTK i to z dala od macierzystego pułku. Cóż to takiego te kompanie polowe - zapytacie? Trudno mi o tym opowiadać bez radosnego zachwytu nad maestrią działania MON-u, który sobie ubzdurał, że każdy młodzieniec musi wojsko odsłużyć. Temu właśnie służyły kompanie polowe, do których trafiał sam „kwiat” młodzieży, czyli - kryminaliści, tępaki po szkołach specjalnych, cały asortyment nieuków, którym się nie chciało dźwigać tornistra, żonaci, dzieciaci, poborowi z obniżoną kategorią zdrowia, dekownicy, którzy się w cywilu postarzeli bo jakimś cudem uniknęli kilku poborów. Do pełnego kompletu w tej zacnej menażerii brakowało tylko wyznawców woo-doo, Rastafarian i świadków Jehowy. W kompaniach polowych brać żołnierska służyła po pięć miesięcy z czego cztery na pegeerach. W myśl hasła "każy kłos, ziemniak i burak na wagę złota". Jak ktoś miał mniej szczęścia, to był powoływany  dwa razy, zanim został przeniesionym do rezerwy. (...)
                                                                       
Nie ma to jak na poligonie.
Służba wojskowa nie zrobiła ze mnie wielkiego wojaka, a już na pewno nie przyczyniła się do wzmocnienia mojej sympatii do socjalistycznego ustroju. 
                        
Pewnie tak bym wyglądał dzisiaj, gdybym na zawodowego pozostał.

    Są to małe fragmentymojej drugiej książki "Skazany na Uherce". Często się zastanawiam, gdzie są moi koledzy z armii. Czy wszyscy żyją i jak się ich losy potoczyły...

17 sty 2015

OJ DZIAŁO SIĘ DZIAŁO....

     Wiele się działo w mijającym tygodniu. A to protesty górników na Śląsku i buńczuczne okrzyki ich macherów związkowych. Nawet imć pan przewodniczący Piotr Duda pogroził posłom, że jak coś nie tego, to im wpierdol spuści, bo ich adresy zna i smali ich immunitety... Jakkolwiek rozumiem górników, którzy bronią swoich miejsc pracy..., i przywilejów, tak występy ich przywódców związkowych jasno pokazują, że bronią bardziej swoich ciepłych stanowisk, kasiorki i wielu przywilejów, na które wszyscy  podatnicy się składają. A jest tych górniczych central związkowych ze 160. 
    Z drugiej strony nie mam najmniejszej ochoty dokładać z moich podatków do nierentownych kopalń, bo dla mnie PRL się skończył 25 lat temu. Jakoś nie słyszałem gniewu oburzenia braci górniczej, gdy nam w służbie zdrowia kolejno zabierali premie, trzynastki i zmniejszali zarobki, które i tak wypłacano nam z wielkim opóźnieniem. Jednak jakoś to przetrwałem i po kolejnym zawale serca (w międzyczasie) doczekałem zasłużonej emerytury...
     Szwajcarski Franek zerwał się z uwięzi i poszybował w górę. Larum się podniosło okrutne, bo ci, którzy wzięli kredyty w frankach szwajcarskich dostają mocno po kieszeni. Oczywiście wielu polityków uważa, że to państwo powinno im pomóc w spłacie zaciągniętych długów. Zapominają, że trzeba było dokładnie sprawdzić warunki umowy kredytowej i wbić sobie do łba, że kredyty w obcych walutach są obarczone wielkim ryzykiem... 
     Oglądając wystąpienia naszych posłów, ich zachowanie i polityczny język, nie sposób stwierdzić, że nasz Sejm znalazł się na dnie... A gdy się tam znalazł, to usłyszał pukanie od spodu... To pukał poseł Wipler...
  Nawet zapiewajło Paweł Kukiz, który w politykę popadł i radnym wojewódzkim został hardo się odgrażał, że zrobi w Polsce taką rozpierduchę, przy której kijowski Majdan, to mały pikuś. A jak zrobi, to zmiecie rząd, parlament, system prawno-ekonomiczno-polityczny... Oj marzy się muzykantowi powrót do PRL i.... kurna chata zbita z prostych desek...
    Wystarczy tych emocji jak na jeden tydzień i pora na coś milszego. Miałem wczoraj fajną imprezkę w przedszkolu u trzylatków, którzy dawali swój występ na Dzień Babci i Dziadka. Występowała też moja wnuczka Zuzia i muszę przyznać, że świetnie się bawiłem, a maluchy zdystansowały swoim zacięciem artystycznym zapiewajłę Kukiza. Szkoda, że babcia, czyli moja połowica nie mogła na występach być, ale zmogła ją grypa i to na całego. Na zakończenie występów wnuki dawały swoim dziadkom i babciom sympatyczne laurki...
*






Maluchy dają czadu. Moja wnusia Zuzia, to ta najniższa w okularkach i nieco wstydliwa. Wnuczek Miłoszek z sześciolatków siedział obok mnie i zajmował się ciastkami na stole.

     Fajnie, że mojej Reni komisja zusowska przedłużyła rentę do końca roku, tak, że możemy żyć i spać spokojnie. Też mam kredyt, na nowy telewizor z świątecznej promocji, ale w złotówkach i wiem jakie mam raty do końca spłaty. W podobny sposób spłaciłem laptopa. Może obsługa kredytu jest nieco wyższa, ale wiem, że żaden Franek mi nie będzie snu odbierał i koło pióra robił.
     I to byłoby tyle na sobotni dzień dzisiejszy. Na zdar rebiata!

11 sty 2015

NIECO WSPOMNIEŃ

    Gwoli wyjaśnienia. Książka o Solidarności jest moją pierwszą książką napisaną, ale nie wydaną. Pewnie w myśl biblijnej zasady, że pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Amen. 
    Po niej napisałem cztery kolejne z czego trzy ukazały się drukiem, a czwartą trzymam na lepsze czasy.
     Nie chcę pisać dlaczego ta o Solidarności okazała się "półkownikiem", bo to i tak niczego nie zmieni. Teraz coś drgnęło, ale bardziej realna jest  droga zaproponowana przez Darka, niż ta tradycyjna przez TZG, które znowu kombinuje jak koń pod górkę i wyszukuje nierealnych zmian.
    Szlag mnie trafia na taką postawę, bo przeczytałem dzisiaj w internecie, że mój kolejny bohater z opozycji  ujęty w książce - Jurek Lewicki zmarł. Jak tak dalej pójdzie, to TZG wyda mi ją na apel poległych solidarnościowców z opozycji... 
    I pewnie pośmiertnie, traktując jej wydanie  jako ostatnią posługę dla mnie.
    Teraz coś weselszego o moich ulubionych, średniowiecznych zamkach dolnośląskich. Tym razem padło na zamek Cisy w dolinie rzeki Czyżynki.
   Pierwsze zapiski o zamku Cisy (zbudowanym przez księcia Bolka I) pochodzą z 1242 roku. Wcześniej stał tu drewniany gród obronny. Zamek jest zbudowany z kamienia, otoczony fosą nad urwistym zboczem. Ma ciekawą historię i często zmieniał właścicieli. W połowie XIV wieku był siedzibą ryczerzy rabusiów, jak wiele podobnych zamków na Dolnym Śląsku. Został spalony przez Szwedów w czasie wojny 30-letniej. Opuszczony popadał w ruinę... 
    W 1927 roku wałbrzyszanin Walter Brehmer podjął prace konserwatorskie i zrekonstruował bramę i wieżę. Po II Wojnie Światowej zamkiem opiekowali się harcerze, a w 1961 zamek Cisy zabezpieczono jako trwałą ruinę.
*















    Trzeba przyznać, że zamek robi wrażenie, a jego historia jest zaklęta w kamiennych murach. Nie wiem czemu, ale wolę takie kamienne, nieco zrujnowane, ale zabezpieczone zamki, niż wypasione pałace. Może dlatego, że są mniej dostępne i mają swoją magię. Moja przygoda z zamkami zaczęła się od zamku Chojnik...

6 sty 2015

POSTANOWIENIA NOWOROCZNE

     Nie wysilałem się za bardzo z tymi postanowieniami. Raz, że jestem leniem i nie bardzo mi  się chce cokolwiek postanawiać i na dodatek ich nie spełnić. Jednak coś sobie postanowiłem: po pierwsze nie rzucę palenia, po drugie nie wstąpię do PiS, a po trzecie nie będę uprawiał jogingu. I tak mi dopomóż Bóg...
    Powróciłem z Poznania, gdzie sobie pogadałem z kuzynem, a że jesteśmy mentalnymi przeciwnikami, to dyskusja bywała żywa, ale mało owocna, bo każdy pozostał przy swoim zdaniu. Jednak udało mi się wymienić olej i filtr w moim Szrociku za jedyne siedemdziesiąt złotych, bo robocizna była za friko. Zakonserwowałem spód i progi, które już proszą się o wymianę, ale wszystko w swoim czasie. Muszę trochę kasy na to zaoszczędzić.
    Po powrocie do domu zadzwonił do mnie kolega aby porozmawiać o wydaniu mojej książki o głogowskiej Solidarności z dawnych lat. A, że Trzech Króli jakoś do mnie nie przemawia, więc spotkaliśmy się dzisiaj i uzgodniliśmy co nieco, ba, nawet załatwiłem recenzenta z tytułem profesorkim, a nawet honorarium... Mam małą nadzieję, że tym razem uda się ją wydać, bo jest wola do jej wydania. Gdyby jednak zgodnie z wcześniejszymi latami nic z tego nie wyszło, to uroczyście oświadczam, że będzie  to już moje ostatnie podejście, bo nie będę się dalej łudził... I niech to będzie czwartym postanowieniem na 2015 rok.
     Robiłem porządki w swoich albumach i znalazłem zdjęcia fajnego kościółka w Kurowie Wielkim i dwa z zapory na Bystrzycy w Zagórzu Śląskim.
*
Zrobiłem sobie zdjęcie na koronie zapory z kuzynem Wojtkiem.

Jak widać przeciwieństwa lubią się przyciągać. Nie znam tego pana, ale poprosił mnie o zrobienie razem zdjęcia z uwagi na napisy na koszulkach. Jak widać potraktowałem prośbę bliźniego swego z należytą atencją i powagą...
*


Średniowieczny kościółek o ciekawej historii i wnętrzu.





 Niewielkie organy, które wyremontował i nastroił mój kolega i nawet społecznie na nich pogrywał.

Musicie przyznać, że wystrój robi wrażenie. Jednak parę lat temu złodzieje ukradli jedną z drewnianych rzeźb z bocznego ołtarza. Była to robota na zamówienie, gdyż fachowo wycięli ją dłutem z większej całości. Teraz kościół jest lepiej zabezpieczony.

     Czekam na pierwszą wycieczkę, bo na razie muszę kombinować aby coś na blogu napisać.