Jest to mój blog, który jest kontynuacją starego blogu "Wędrowiec, czyli Bies(z)Czady". Publikuję w nim swoje wędrówki z aparatem po zamkach, kościółkach, pałacach i innych ciekawych miejscach, jakich w Polsce, i nie tylko, nie brakuje.

25 cze 2020

BIESZCZADY - SOLINA

  Jest wiele atrakcji w Bieszczadach na zasadzie - dla każdego coś fajnego. Jedną z nich jest jest zapora w Solinie na Sanie i największe w Polsce sztuczne jezioro.
Betonową zaporę zbudowano w latach 1961 - 1968, jest ona największym obiektem planowanej kaskady Sanu z elektrownią wodną.
   Nim przystąpiono do budowy wysiedlono 3000 mieszkańców z paru wiosek, którzy osiedlili się  w okolicy. 126 drewnianych domów częściowo zniszczona, a część przeniesiono na inne miejsca. Gorzej wyglądała sytuacja obiektów sakralnych. Z trzech cmentarzy ekshumowano zmarłych, a ich szczątki przeniesiono w inne miejsca. Musiano wywieźć poza teren zalewowy zwierzęcy nawóz z obór, aby nie doprowadzić do skażenia zbiornika a miejsca po nich zdezynfekować. Po tej operacji zaczęto napełniać zbiornik wodny.
   Teraz jest tam piękne jezioro otoczone malowniczymi wzgórzami, z plażami i wypożyczalniami sprzętu wodnego. Jest tam strefa ciszy, więc sprzęt motorowodny nie może pływać. Z tego rygoru są zwolnione małe stateczki wycieczkowe.
   Wędrówka po koronie zapory jest wspaniała, z jednej strony malownicze  jezioro, a po drugiej kilkadziesiąt metrów niżej elektrownia wodna. Przy odrobinie szczęścia można się załapać na zwiedzanie wnętrza zapory.
*

   Pora opuścić te magiczne miejsce i poznać ciekawą Galerię w Piwnicy artysty plastyka Zdzisława Pękalskiego. A o tym kolejnym razem...

20 cze 2020

WIĘZIENNE BIESZCZADY

   Jak wcześniej wspomniałem z rampy stacyjki Uherce ruszyliśmy kolumną do Olszanicy, gdzie w ładnym pałacu mieściło się kierownictwo zakładu karnego. Za pałacem stało wiele namiotów w których mieszkali więźniowie, a opodal był murowany magazyn.
W pałacu w dwuszeregu czekaliśmy na wezwanie komisji, która nas segregowała i przydzielała do OZ-etów. Dostaliśmy wszystkim grupę P3, czyli o złagodzonym rygorze po podpisaniu bumagi, że za ucieczkę pojedynczą mamy rok dokładki, a za zbiorową trzy lata. 
   OZ, to tzw. Oddziały Zewnętrzne rozsiane w całych Bieszczadach. Powoli poznawałem strukturę organizacyjną więziennych Bieszczadów. Dostałem przydział do OZ Skorodne, a od komisji usłyszałem: Jesteś budowlańcem, więc będziesz budował OZ. Potem zaprowadzono nas małymi grupami do magazynu, gdzie zdaliśmy swoje ubrania, zegarki, etc... Mogliśmy sobie zostawić przybory toaletowe, maszynki do golenia, jeśli ktoś je posiadał. Dostaliśmy kazionne ubranie, po dwa koce, pościel, aluminiową miskę, talerz, łyżkę i kubek. Jeśli ktoś posiadał jakiś niegroźny nóż, to mógł go zatrzymać. Podobnie jak puszki z konserwami, smalec i oczywiście papierosy, długopisy zeszyty, koperty i znaczki. Ulokowano nas w namiotach...
Na drugi dzień po pobudce była toaleta i śniadanie, po którym był czas wolny. Ja zrobiłem mały rekonesans po polu namiotowym, rozmawiałem z więźniami, którzy mi z grubsza wytłumaczyli co jest grane i pocieszyli, że w OZ-etach nie jest tak źle. Skumałem się z krawcami, gdzie sobie szybko dopasowałem więzienne spodnie, aby nie wyglądać na kmiota. Dostałem od nich dwie igły i szpulkę nici na pamiątkę. Krawcy jak się dowiedzieli, że w Stargardzie byłem pomocnikiem krawca, bo znałem się na szyciu i dobrze sobie radziłem z maszyną krawiecką, żałowali, że z nimi nie zostałem. Ja jednak wolałem być z dala od kierownictwa.
   Po obiedzie wyczytano 20 chłopa, w tym i mnie, dostaliśmy suchy prowiant na kolację, kazano nam spakować swoje bambetle w szykowne mandżury i załadować się na wojskowego Stara 66 i ruszyliśmy w drogę. Po dwóch godzinach jazdy Star się zatrzymał, a my wysiedliśmy. Zobaczyliśmy w małej dolince dwa namioty, a niedaleko drewnianą chatę kryta strzechą z komina której unosił się dym. Przyjął nas jeden klawisz i funkcyjny więzień, który kazał nam się podzielić na dwie grupy i kazał nam się rozlokować w namiotach, bo padał taki wredny kapuśniaczek. Naszego kolegę z transporty, który był kucharzem zaprowadził do kuchni, aby nam na kolację kawy nagotował.
   Byczyliśmy się namiotach trzy dni, aż przestał padać deszcz. Klawisza widzieliśmy sporadycznie, a nasze WC było w krzakach jałowca kawałek za  za namiotami ..
   Co to za więzienie bez dozoru, bez krat, ogrodzeń, a tylko namioty... No tak, przecież byliśmy na warunkach złagodzonego rygoru, czyli P-3. Dla mnie to był awans z P-1, czyli rygoru obostrzonego na P-3....
   Jak wyszło słońce to kilku z nas budowało OZ, ja kierowałem, gdyż byłem budowlańcem i miałem solidne przeszkolenie z wojska i harcerstwa, a stawianie namiotów to dla mnie mały pikuś. Pozostali cięli olchy na drewno do kuchni...
   Byłem już 100% więźniem Bieszczadu... I tym sposobem zwiedziłem jeszcze trzy OZ-ety - Smolnik, Michniowiec i Olchowiec. W dwóch byłem w grupie budowlanej a w Olchowcu w grupie leśników. Szybko awansowałem na dowódcę drużyny, później na dowódcę plutonu, bo w więziennych Bieszczadach był system wojskowy. Nie podpadałem, a jako polityczny bieszczadnik nie stanowiłem zagrożenia dla systemy PRL, więc byłem do zresocjalizowania... Jednak poglądów nie zmieniłem.
Moje OZ-ety
 Pałac w Olszanicy.
OZ Skorodne.
OZ Smolnik.
OZ Michniowiec murowany barak, moje dzieło.
Dawny barak w Olchowcu, nasza zimowa kwatera.
A to już dawny OZ w Kalnicy, który zwiedziłem już na wolności.
*
   Być więźniem w Bieszczadach nie było źle i dało się żyć, jak się nie podpadało. Klawisze się nie czepiali, sami chodziliśmy w góry do pracy, co najwyżej z leśniczym, albo gajowym, co było namiastką wolności.
   Dlatego muszę wspomnieć o miejscu internowania kardynał Wyszyńskiego w klasztorze w Komańczy. Kardynał też był więźniem systemu PRL...
*
 

 
 
 

    I tym sposobem zakończyłem swoją wędrówkę po więziennych Bieszczadach. Bieszczady, to również Zakapiory, Solina, artyści i zwykli ludzie. Będę o tym pisał...

14 cze 2020

MOJE BIESZCZADY

     Pierwszy raz trafiłem w Bieszczady w 1971 roku. Nie był to planowany wyjazd, a raczej przymusowy. W grudniu 1970 roku brałem udział w manifestacjach  w Szczecinie za co zostałem skazany na trzy lata odsiadki. Po uprawomocnieniu się wyroku zostałem przeniesiony na oddział II karny. Po dwóch tygodniach zostałem wyczytany przez oddziałowego, że mam się pakować, bo jadę w transport. Po obiedzie wywołano mnie z celi i udałem się do magazynu, gdzie zdałem kazionne ubranie i ubrałem swoje, odebrałem też inne rzeczy z depozytu, zegarek i inne drobiazgi. Potem suką z aresztu w Stargardzie przewieziono nas do Szczecina na rampę, gdzie był podstawiony wagon aresztancki. Za jakiś czas wagon doczepiono do jakiegoś składu. Jechaliśmy półtora doby, aby wylądować w Przemyślu. Tam nas odczepiono, by po paru godzinach ruszyć innym składem dalej. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie nas wiozą, wreszcie wagon stanął, odczepiono go, a my wyszliśmy na rampę. Mżył deszczyk, było mglisto, wokół jakieś góry i napis na małej stacyjce UHERCE. Gdzie my do diabła jesteśmy? Ktoś bardziej obyty w turystyce powiedział, że jesteśmy w Bieszczadach.
    Przed nami klawisze w mundurach polowych z psami kazali nam ustawić się w kolumnie i ruszyliśmy do Olszanicy...
   I tak się zaczęła moja epopeja bieszczadzka. Bieszczady pokochałem i często do nich wracam. Bo w Bieszczady się tylko raz przyjeżdża, a jak dobre duszki Czady rzucą sympatyczny urok, to się już do nich wraca.
   Swoje dole i niedole Bieszczadzkie opisałem w swojej drugiej książce "Skazany na Uherce".
                                          


Lubię Bieszczady, czesto do nich wracam, mam tam wielu znajomych i przyjaciół. Poznałem wielu zakapiorów bieszczadzkich, sól tej ziemi. Ale o tym będę pisał w kolejnych odcinkach. Do zobaczenia za tydzień.