Jest to mój blog, który jest kontynuacją starego blogu "Wędrowiec, czyli Bies(z)Czady". Publikuję w nim swoje wędrówki z aparatem po zamkach, kościółkach, pałacach i innych ciekawych miejscach, jakich w Polsce, i nie tylko, nie brakuje.

30 lip 2015

WĘDRÓWKA BIESZCZADZKA - CZ. III

    Pora opuścić uroczą cerkiewkę w Smolniku i OZ-et, po którym pozostało tylko wspomnienie i pusty plac porośnięty olchą samosiejką, i udać się w dalszą drogę do miejsc, w których pracowałem.
    Tym razem będzie to Dwernik, gdzie utwardzaliśmy plac przed nadleśnictwem i wydobywaliśmy żwir z potoku Dwernik. W tamtym okresie w Dwerniku utworzono nowe nadleśnictwo, które musiało się jakoś urządzić. Po jakimś czasie je zlikwidowano  i dwernickie lasy przyłączono z powrotem do Lutowisk. Takie to były czasy za PRL-u.
    Gdy zwiedzałem Dwernik po kilkudziesiąciu latach, to natychmiast pojechałem zobaczyć kościół katolicki, który zbudowano z pozyskanego drewna z rozebranej cerkwi w Lutowiskach. Nie powiem, ładny jest ten kościółek, coś na styl góralski, ale to już nie jest to samo, co zabytkowa cerkiew, bezmyślnie rozebrana.
*
Na rozstaju dróg obok przydrożnego barku z napojami i posiłkiem na gorąco spotkaliśmy smętnego wedrowca, który sprawiał wrażenie, że nie ma co ze soba począć. W czasie rozmowy wyznał, że odszedł od żony i ruszył szukać szczęścia w Bieszczadach. Wzruszyła nas jego opowieść, więc kupiłem mu piwo i papierosy, a Alenka z Bukowego postawiła mu ciepły posiłek. I tak pożegnaliśmy samotnika, który szukał nowego miejsca na ziemi, zapominając, że zakapiorskie czasy dawno minęły.


Z Renią na moście nad Sanem w drodze do Dwernika. Poniżej kamienne progi rzeczne, które przy wyższym poziomie wody tworzą wspaniałe kaskady wodne.

I oto zbliżamy się do Dwernika jak wskazuje tablica.

Uroczysko i załom potoku Dwernik. Z prawej strony na załomie potoku wydobywaliśmy  żwir na utwardzenie placu nadleśnictwa.

A to drewniany kościółek w Dwerniku zbudowany z materiału po rozebranej cerkwi w Lutowiskach.

Pora opuścić Dwernik i udać się do Chmiela, przez który kilka razy przejeżdżałem do pracy na Sękowiec.

Przełom Sanu pod Chmielem. Pięknie on wygląda z góry od drogi.

A to wodne kaskady na Sanie pod Chmielem. Widok z drogi na Sękowiec.



Zabytkowa cerkiew w Chmielu z dużą kopuła i latarenkami i dwoma mniejszymi na końcach kalenicy dachu.  Przejeżdżając obok niej do pracy obiecałem sobie, że kiedyś tu wrócę i zobaczę ją z bliska. I moje marzenie się spełniło z naddatkiem.

Po lewej kamienny nagrobek dawnego właściciela Dwernika, a po prawej płyta z piaskowca z herbem i epitafium wyrytym w starocerkiewnej grece na terenie cerkwi.

A to już Sękowiec i domek myśliwski. Za moich czasów go nie było.

Jeden z domków kempingowych na zboczu wzniesienia. Ten ośrodek należał do nadleśnictwa w Lutowiskach, a my wykonywaliśmy prace porządkowe przed rozpoczęciem sezonu. W sezonie był też w Sękowcu punkt felczerski z dziarskim felczerem, który za kołnierz nie wylewał, ale na robocie się znał.

A to ta słynna stokówka z Sękowca na Rajskie, przez Tworylne, którą  oczyszczaliśmy przed budową z krzaków i olch. Co wartościowsze drzewa ścinali zawodowi pilarze, a my spalaliśmi gałezie.

  Pora opuścić Sękowiec i pożegnać ośodek kempingowy, który zmienił właściciela z państwowego na prywatnego. Ruszyliśmy na Rajskie stokówką, do której budowy się przyczyniłem. Klucz do szlabanów pożyczyłem od swojego dawnego leśniczego, a były dyrektor Bieszczadzkiego Parku Narodowego załatwił nam przejazd przez ten rezerwat przyrody. Inaczej by się nie dało, bo straż leśna by nas zawróciła i mandatem "ugościła".
    Po oddaniu kluczy emerytowanwmu leśniczemu udaliśmy się na mój ostatni ośrodek w Skorodnem, który faktycznie był moim pierwszym OZ-etem w mojej bieszczdzkiej odsiadce. (cdn).

26 lip 2015

BIESZCZADZKA WĘDRÓWKA - cz. II

    Pora ruszyć w drogę i odwiedzić Michniowiec, wieś blisko granicy z Ukrainą, dawniej z ZSRR. Był to mój trzeci OZ-et, w którym żywociłem przez dwa miesiące. Mieszkaliśmy tam w namiotach, a klawisze zajmowali drewnianą chatę. Przy wejściu do ośrodka stał barakowóz, który pełnił rolę dyżurki...
   Michniowiec to sympatyczna wieś z zabytkową cerkwią z unikatową dzwonnicą drewnianą i starym cmentarzyskiem. W drodze do Michniowca są posadowione krzyże przydrożne, a jest ich dwanaście. 
   W Michowcu byłem kierownikiem budowy murowanego baraku na potrzeby więziennictwa. Do zimy ukończyliśmy otwarty stan surowy budynku. Gdy już zakończyłem swoje dzieło, to pierszym transportem wysłano mnie do OZ w Olchowcu, który się dopiero tworzył. Pewnie przyczynił się do tego mój udział w buncie więźniów, w którym chcąc nie chcąc brałem udział, bo innego wyboru nie miałem, ale też nie byłem w nim nikim szczególnym.
*

Droga do Michniowca i stara chata drewniana jakich wtedy było pełno.

To właśnie ten barak stawiałem, a właściwie kończyłem stan surowy, aby zdążyć przez zimą. Zdjęcie pochodzi z książki "Bieszczady w PRL 3" Krzysztofa Potaczały i pokazuje już OZ w latach osiemdziesiątych solidnie ogrodzony siatką i drutem kolczastym. 

Dawne cmentarzysko z kamiennymi nagrobkami niedaleko cerkwi.



Zabytkowa cerkiew z trzema kopułami i unikatowa dzwonnica drewniana. Świątynia  jest do dziś używana przez wiernych. Cerkiew zobaczyłem z bliska kilkadziesiąt lat po wyjściu z pudła... Miło jest sobie powspominać, ale czas jechać w dalszą drogę.

Z Michniowca wróciliśmy do naszego domku w stanicy harcerskiej w Czarnej, która powstała w 1974 r. w ramach harcerskiej akcji "Bieszczady 40". Niedaleko tej stanicy za pobytu w Olchowcu robiliśmy papierówkę, a gajowy Bogdan poszedł sobie na piwo, zabradziażył co nieco i zapomniał o nas. Nieświadomy niczego kierowca nie przyjechał po nas i przyszło nam wracać do ośrodka na pieszo. Do Olchowca dotarliśmy przed północą. Obiad i kolacja czekały na nas. Ciekawe, że klawisze nie martwili się o nas, bo nie przyszło im do głowy, że dwunastu chłopa mogło dać nogę. Co prawda nieraz  późno wracaliśmy z pracy, ale nigdy tak późno. 


Pora wyruszyć do kolejnego OZ-etu w Smolniku, ale wypada popatrzyć z tarasu widokowego na Lutowiska, w którym było nadleśnictwo, gdzie pracowałem. W Lutowiskach grodziłem jakieś pastwisko na potrzeby gospodarstwa rolnego.


Stary cmentarz bojkowski obok dawnej cerkwi i dawny żydowski kirkut na łagodnym wzniesieniu w Lutowiskach.

W Lutowiskach pozostała tylko makieta dawnej czterokopulastej cerkwi. Za mojej odsiadki miałem okazję zobaczyć ją w oryginale. Za kilka lat została rozebrana, a z drewna, które odzyskano zbudowano kościół katolicki w Dwerniku. Żal mi tej cerkwi, bo była unikatowa i miała bojkowską duszę.


A to już Smolnik i dawny OZ w którym byłem dwa miesiące i pracowałem w grupie remontowej, a dokładniej na stolarni pod wodzą Janusza, kolegi spod namiotu, który znał się na stolarce jak mało kto... Za mojej bytności stało już więcej namiotów. W drewnianym baraku mieszkali klawisze z kontraktu, było biuro ośrodka, a parę sal zajmowali starzy więźniowie. Klawisze pracujący na stałe i szfostwo gospodarstwa mieszkali w tych domkach po drugiej stronie drogi. Dzisiaj po OZ-cie nie ma śladu. (zdjęcie z książki).




Unikatowa bojkowska cerkiew w Smolniku, obecnie przekształcona w kościół katolicki. Są tylko dwie tego typu w Bieszczadach. Mnie urzekła nie tylko cerkiew, ale i żyrandol z jelenich poroży.
    Cerkiew zwiedziłem trzydzieści lat po wyjściu na wolność. Jako więzień tylko o niej słyszałem, ale nie mogłem ją zobaczyć bo znajduje się daleko od wsi na wzgórzu. (cdn).

22 lip 2015

BIESZCZADZKA WĘDRÓWKA - cz. I

    Jak wczesniej wspomniałem pora ruszyć na wędrówkę po Bieszczadzie szlakiem mojej więziennej "martylologii".  Nie była ona taka straszna i do dziś uważam, że komuna wyświadczyła mi wielką przysługę, gdy z dusznego aresztu w Stargardzie Szczecińskim przeflancowała mnie w słoneczne i pełne zdrowego powietrza Bieszczady. Nie było tam murów, krat i kolczastych drutów. Były namioty, baraki na zimę i jakieś namiastki ogrodzenia z siatki. Moja Renia ma lepsze ogrodzenie na ogródku. A i klawiszy nie było zbyt wielu w OZ-tach, pięcioro z okładem wraz z komendantem....
    Transport więziennym wagonem (tzw. więźniarką) ze Szczecina do Uherc trwał ponad dobę, a jechaliśmy przez całą Polskę na szagę. To była najdłuższa trasa kolejowa w PRL z godzinnym przejazdem przez ZSRR. Na granicy wsiadali i wysiadali uzbrojenie radzieccy sołdaci graniczni. Jednak pierwsze wrażenie Bieszczadów późnym popołudniem w padającej mżawce było niesamowite i powetowało mi trudy podróży w ciasnym przedziale na drewnianej ławce przez 30 godzin o suchym prowiancie...  Później było już coraz lepiej o czym świadczy moja wędrówka po OZ-tach, czyli Oddziałach Zewnętrznych Zakładu Karnego w Uhercach. Jak widać już wtedy miałem zadatki na bieszczdzkiego wędrowca. Ozety to takie ośrodki pracy dla więziennej braci, którymi pokryte były całe Bieszczady w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, gdyż mieliśmy pomóc zagospodarować Bieszczady właśnie. I jakoś to nam wychodziło. Brać więzienna pracowała w lesie, PPR-ach, czyli takich Państwowych Gospodarstwach Rolnych Ministerstwa Sprawiedliwości, kamieniołomach i budowach leśnych dróg dla nadleśnictw...
    Zacznę swoją wędrówkę dość nietypowo bo od końca, czyli od ostatniego OZ w Olchowcu, bo tak właśnie jako wolny człowiek sobie rakiem wędrowałem z rodziną, a zakończę na Skorodnem....
*
Ja na Rajskiem, gdzie w 1972 roku robiłem papierówkę i karczowałem krzewy i olchę samosiejkę pod budowę drogi stokówki z Rajskiego do Sękowca... Rajskie to taka umowna nazwa, bo stanowiska pracy były oddalone od siebie kilka ładnych kilometrów.


San na Rajskiem - żona z córką Eweliną moczą nogi sobie i wnuczkowi Miłoszkowi.

Most na Sanie w Rajskiem, który prowadzi na stokówkę do Sękowca. Wybudowano go parę lat później. Gdy karczowaliśmy zimą pas drogi na Tworylnem, to San był skuty lodem, więc swobodnie się przemieszczaliśmy na drugi brzeg. Na Rajskie przywoził nas traktor, albo samochód ciężarowy, a dalej już pieszo po Otrycie. Bywało, że wracaliśmy nieraz na piechotę do Olchowca, ale czego się nie robiło dla zagospodarowania Bieszczadów. 
Most jest zamykany na szlaban i kłódkę (podobnie wjazd na drogę w Sękowcu), gdyż ta cześć Otrytu znajduje się w Bieszczadzkim Parku Narodowym. Ale po starej znajomości jakoś przejechałem skracając sobie o kilkadziesiąt kilometrów drogę.

Barak naszego OZ Olchowiec w którym przezimowałem dwie zimy, bo od wiosny do późnej jesieni mieszkaliśmy w namiotach w takiej ładnej dolince potoku z dwieście metrów dalej. Oczywiście byłem głównodowodzącym przy stawianiu namiotów. Obecnie barak został przerobiony na normalne  mieszkania.

Nasz codzienny widok z Olchowca na początek Zalewu Solińskiego. Jednak jego piękno odkryłem dopiero w czasie mojej pierwszej wędrówki po Bieszczadach w 1974 roku (10 m-cy po wyjściu na wolność).

Przez ostatnie dwa miesiące odsiadki wypasałem bydło na Paniszczewie, nieistniejącej już wsi. W tej zabytkowej, ale mocno już niszczejącej cerkwi mieliśmy swoją bazę na wypadek niepogody i na noc. Cielaki wyganialiśmy z gospodarstwa w Chrewcie na łąki w poniedziałek, a przyganialiśmy w sobotę. Jedzenie dowożono nam traktorem, albo wozem konnym. I tak zobie żywociliśmy z dala od klawiszy i OZ-tu. (zdjęcie z internetu)

Los niezbyt łaskawie obszedł się z cerkwią, dach się zapadł, jakieś łobuzy ją podpaliły, a resztę ocalałych drewniach bali wyciągnięto ciągnikami. Tylko kamienne schody pozostały, gdy odwiedzilem to miejsce po dwudziestu latach w drodze do groty  na Rosolinie.

Rzeźba bieszczdzkiego zbójnika z kuflem piwa przed miłym barem  w Polanie.

Dawna cerkiew przekształcona w kościółek katolicki w Polanie. W Polanie mieszkał nasz gajowy Karol Paraniak i leśniczy Władek Podraza, a my pracowaliśmy przy wyrębie lasu na Otrycie nad Polaną i innych pracach na Ostrem...



Nie sposób było nie odwiedzić leśniczego Władka, który był również przez dwie kadencje wójtem gminy Czarna w latach dziewięćdziesiątych.
Bardzo mi się podobały naturalne rzeźby przed jego domem. Leśniczówkę przekazał swojemu synowi, który poszedł w jego leśne ślady i leśniczym został.

Dawna cerkiew, a obecnie kościół katolicki w Czarnej. Dawny ikonostas jest za obecnym ołtarzem.
   Pora opuścić gościnny dom leśniczego i pojechać do Czarnej i dalej do Michniowca, gdzie był mój kolejny dawny OZ-et. Ale o tym już następnym razem....
   Te moje więzienne przygody i przeżycia opisałem w swojej książce "Skazany na Uherce", wydanej w 2006 r. Fragmenty z mojej książki są w najnowszej książce Krzysztofa Potaczały "Bieszczady w PRl-u 3. Oczywiście wyraziłem zgodę na ich publikację w zamian za egzemplarz autorski z dedykacją. Czego się nie robi dla promocji Bieszczadów. Książka w twardych oprawach i niewielkiej cenie jest do kupienia przez internet w wydawnictwie BOSZ w Lesku... (cdn)