Jest to mój blog, który jest kontynuacją starego blogu "Wędrowiec, czyli Bies(z)Czady". Publikuję w nim swoje wędrówki z aparatem po zamkach, kościółkach, pałacach i innych ciekawych miejscach, jakich w Polsce, i nie tylko, nie brakuje.

4 sie 2015

BIESZCZADZKA WĘDRÓWKA - cz. IV

    To już ostatnia moja wędrówka po Bieszczadach śladem mojej ozetowskiej "martylologii". Zawędrowałem do Skorodnego, małej wsi, która pozostała po Iglopolu. Mieszka tam około czterdzieści osób w małych, standardowych na tamte czasy domkach. Z gospodarstwa niewiele pozostało, a miejsce mojego pierwszego OZ-etu porosło olchą samosiejką.
    Z ZK Uherce, a ściślej z pałacu w Olszanicy, w którym była więzienna dyrekcja i OZ-et, zostałem "oddelegowany" do budowy nowego ośrodka w Skorodnem. Wtedy  była to  niezamieszkała wieś  i stały w niej tylko dwie drewniane chaty, zrujnowana cerkiew i dwa namioty.  Naszym zadaniem było postawienie jeszcze kilku namiotów, ustawienie w nich piętrowych łóżek, napełnienie sienników słomą i zrobienia utwardzonej drogi do namiotów, oraz wybudowanie latryny. Kuchnia była w drewnianej bojkowskiej chacie.
    W Skorodnem przywitał nas jakiś więzień i klawisz w stopniu kaprala. Pogoda była fatalna, siąpiła dokuczliwa mżawka, a my byliśmy skazani na trzydniowe oczekiwanie w namiotach na poprawę pogody. Pogoda nadeszła, więc wzięliśmy się ostro do roboty. Za parę dni zaczęły przyjeżdżać transporty z więźniami. My byliśmi już opaleni na brąz i pokryci dwutygodniowym zarostem, niczym striłcie z UPA, a nowi skazani byli biali jak piekarz po nocce. Nie goliliśmy się, aby wymusić na dowódzctwie szybszą wypiskę. Co prawda to niewielu z nas miało maszynki i żyletki do golenia, a więc nasz protest był fizycznie usadniony. 
    Gdy już urządziliśmy ośrodek, to wyznaczono nas do pracy w Państwowym Przedsiębiorstwie Rolnym, które dopiero powstawało - cześć z nas kosiła trawę na łąkach, część ją przewracała i suszyła na siano, a reszta karczowała łąki z krzewów jałowca i olszyny. Po latach dowiedziałem się, że w 1972 roku moi dawni koledzy rozebrali starą cerkiew, a z uzyskanego materiału wybudowali oborę dla bydła. Takie to były bieszczdzkie realia w tamtych czasach. Należy pamiętać, że część Bieszczadów aż po Otryt otrzymaliśmy od ZSRR w 1951 roku, po uprzednim wywiezieniu mieszkańców na Ukrainę. Polacy otrzymali pustą krainę, którą próbowali jakoś zasiedlić. Część wiosek udało się, a część po prostu zniknęła z powierzchni ziemi. Pozostały po nich kamienne fundamenty chat, wyschnięte  studnie i dziczejące drzewa owocowe pozarastane wysoką trawą, krzewami jalowca i olszyny.
*

Parę domków mieszkalnych pozostałych po Iglopolu. Tak wygląda teraz Skorodne.

Nasz OZ-et, który stawiałem. Ja mieszkałem w pierwszym namiocie po lewej stronie. Kuchnia była w drewnianej chacie, a niedaleko niej stała mała dyżurka. Później przenieśliśmy wszystkie namioty nieco niżej, do małej doliny  przy potoku. (zdjęcie z książki Bieszczady w PRL 3).


Dawna chata bojkowska w której mieszkali klawisze i zabytkowa cerkiew (zdjęcie z sieci), którą w 1972 roku rozebramo na materiał budowlany.

Pora opuścić Skorodne i ruszyć do Polany, gdzie mieszkaliśmy w stanicy turystycznej prowadzonej przez mojego znajomego. Po drodze zadumałem się nad marnościami tego łez padołu przy przydrożnej kamiennej kapliczce.

*





A to miejsce zwiedziłem przy okazji w 2008 roku. Popadający w ruinę OZ w Kalnicy, który został zlikwidowany w 1978 roku. W niełaskę popadł, gdy opuściło go gospodarstwo rolne. Obecnie jest ponoć na terenie prywatnym. Taki, lub podobny los spotkał wszystkie ośrodki w Bieszczadach. Do dziś pozostały jedynie dwa OZ-ety - w Średniej Wsi i w Jabłonkach. Półwolnościowy Zakład Karny jest nadal w Uhercach, a pałac w Olszanicy po wielu latach użytkowania na Ośrodek Szkoleniowo - Wypoczynkowy dla więziennej służby przeszedł w ręce prywatne i pełni rolę dość ekskluzywnego ośrodka dla bogatszych wczasowiczów.

*
LEGENDA  BIESZCZDZKA

    Bardzo dawno temu, kiedy kraina gór, lasów i połonin była bezludna i dziewicza, panował na niej Zły-Bies. Z postaci był podobny do człowieka, choć większy i rogaty. U ramion miał wielkie nietoperzowe skrzydła. Zły był zazdrosny o swoją ziemię i nie chciał z nikim się nią dzielić. Jako absolutny władca nie pozwalał dłużej się zatrzymywać w tych górach ani pasterzom, ani kupcom. Pewnego razu przywędrowało tu z daleka plemię, któremu przewodził młody, silny i mądry San. Dzika kraina spodobała się przybyszom. Postanowili osiąść tu na stałe. Zbudowali chaty i założyli wieś nad największą rzeką. Nie mógł znieść Bies, że zakwitło życie w jego dotychczas bezludnym królestwie - rozgniewany, przeszkadzał przybyszom, jak tylko mógł. Tam, gdzie wykarczowali drzewa, sadził nowe, do zagród z owcami wpuszczał wilki, na poletka napędzał dzikie zwierzęta aby tratowały zbiory. Ludzie zaczęli narzekać, ale San urzeczony pięknem tej krainy, tak ją pokochał, że postanowił wytrwać i innych zachęcał, by nie uciekali porzucając domy i dobytek. Bies gdy przekonał się, że nie może tych twardych ludzi pokonać w pojedynkę, stworzył sobie pomocników - Czadów. Wyczarował ich tyle, ile starych drzew w lesie. Były to pokraczne ludziki, ruchliwe, psotne i wesołe - szkodziły ludziom, ile tylko mogły. Na rozkaz Biesa ze złośliwą uciechą rozganiały pasące się na połoninach bydło, tańczyły w zbożu niszcząc wszystko, co było zasiane ludzką ręką. Straszyły dzieci w kołyskach, budziły ludzi spoczywających po ciężkim dniu pracy, dosypywały gospodyniom piasku do zupy, chowały drwalom siekiery. Złośliwe były i przebiegłe, wyliczanie ich "sprawek" mogłoby jeszcze trwać. Życie plemienia stało się jeszcze cięższe. San poprzysiągł, że pokona złe siły.
    Pewnego dnia, kiedy w lesie pracował dłużej niż najsilniejsi drwale, po ścięciu starego buka usłyszał krzyk, a potem cichutkie jęki i skargę wydobywającą się spod ciężkiego pnia. Gdy San pochylił się, zauważył pokracznego Czada przywalonego drzewem, proszącego o darowanie życia. Dobry San uwolnił Czada. Wdzięczny za ocalenie duszek wyznał, że on i jego bracia nie lubią czynić zła, ale są do tego zmuszani przez Biesa. Teraz, kiedy przekonał się o wspaniałomyślności ludzi, postanowił nie tylko im nie szkodzić, ale pomagać. Obiecał, że jako najstarszy w rodzie namówi do tego swych braci. Odtąd te małe stworzenia polubiły ludzi i pomagały im, jak tylko umiały. Pilnowały i zabawiały swymi psikusami dzieci, chroniły domy, pokazywały drogę w lesie, rozśmieszały nawet najbardziej nieszczęśliwych, rąbały drzewo do pieca. Ludzie odwdzięczali im się miseczką mleka i dobrym słowem.
   Sielanka nie trwała długo, bo wnet dowiedział się o sprzeniewierzeniu swych pomocników pan tej ziemi - Zły Bies. Zwołał wszystkie Czady i zapowiedział, że albo będą trzymały z nim, albo je unicestwi tak samo jak je stworzył. Przerażone Czady przybiegły do Sana - chciały żyć, a nie chciały szkodzić ludziom. Podczas długiej narady najstarszych i najmądrzejszych członków plemienia Czady podały sposób, jeden jedyny, przy pomocy którego można zwyciężyć Złego. Pokonać go może najsilniejszy z ludzi i tylko o świcie, kiedy Bies odpina czarodziejskie skrzydła i pozbawiony czarodziejskiej mocy kąpie się w najpłytszym miejscu najszerszej rzeki tej ziemi. Bez skrzydeł nie może czynić czarów, ale i tak jest ponadludzko silny. San przemyślał radę Czadów i wezwał Biesa na pojedynek o poranku, kiedy czarodziejskie skrzydła leżały na brzegu rzeki. Bies roześmiawszy się złośliwie na widok człowieka z toporem stającego mu naprzeciw, nie próbując nawet sięgać po nietoperzowe skrzydła, ruszył do walki. San i Bies zmagali się od świtu do zmroku. Człowiek słabł coraz bardziej, a Bies zdawał się nie czuć zmęczenia. Na brzegu walkę śledziło całe plemię i wszystkie Czady.
    Kiedy Bies zrozumiał, że znalazł godnego sobie przeciwnika i przerażony myślą, że może przegrać, spróbował schwycić i przypiąć magiczne skrzydła. Wtedy to stary Czad, odwdzięczając się Sanowi za uratowanie życia, wrzucił je do rzeki. W tym momencie San walczył już ostatkiem sił. Dziwny czar tkwił w diabelskich skrzydłach, rzeka zyskała całą moc Biesa. Woda nagle wzburzyła się i zmętniała. Wartki, pienisty nurt porwał obu przeciwników.
Zatonął w rozszalałej rzece Bies, który nie umiał pływać, ale i nie uratował się, osłabiony walką, San. Gdy następnego dnia wody opadły, na dnie rzeki ludzie znaleźli splecione ze sobą w śmiertelnym uścisku dwie postacie. Oddając hołd odwadze i waleczności swego wodza, osadnicy nazwali jego imieniem wielką rzekę. I w ten sposób pozostał - tak jak tego pragnął - dzielny San na ziemi, którą pokochał. Góry, przez które przepływa ta rzeka, nazwali Bies-Czadami, od imienia ich złego władcy i psotnych duszków.
   Podobno Czady można spotkać tu i dzisiaj, ale że  starych drzew, w których dziuplach mieszkają, jest już mniej, to i duszki te spotyka się rzadziej. Czady czuwają nad pięknem tej polskiej krainy. Na wędrowców rzucają słodki czar, który sprawia, że nie można zapomnieć jej uroku. Dlatego też w Bieszczady przyjeżdża się tylko raz, potem się tylko wraca.

   Tą piękną legendę opartą na kanwie autentycznych ludowych podań stworzył Marian Hess, bieszczadzki osadnik, etnograf i rzeźbiarz, pasjonujący się miejscowymi podaniami i zwyczajami.  W latach 1968 - 1988 mieszkał i tworzył w Dwerniku. Zmarł w Niemczech w 2010 r. do których wyjechał w 1997.

    I na tym zakończę moją bieszczdzką wędrówkę, aby powędrować do Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Ale o tym kolejnym razem.

8 komentarzy:

LETYCJA pisze...

Witaj Michale! Cudowne i ,,sentymentalne''przeżycia pelne ludzkiej wrażliwości doświadczonej na samym sobie i w tak piekny sposób przekazany nam na blogu czekam na dalsze relacje serdecznie pozdrawiam

Anek73 pisze...

Uwielbiam takie klimaty...

makroman pisze...

"Należy pamiętać, że część Bieszczadów aż po Otryt otrzymaliśmy od ZSRR w 1951 roku, po uprzednim wywiezieniu mieszkańców na Ukrainę." - dodajmy ze w zamian za bogate geologicznie tereny Lubelszczyzny...

A opowieść pasjonująca.

Michał pisze...

Masz rację Makromanie, tak właśnie było. Z ruskimi zawsze wychodziliśmy jak Zabłocki na mydle.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał

czerwona filiżanka pisze...

I zawsze z nimi problem...

Anonimowy pisze...

Smutne trochę te wspomnienia bardzo ciekawie opisane.
Legenda Bieszczadzka przepiękna.
Pozdrawiam serdecznie:-)

Szczęśliwa kobieta pisze...

...Ale jeszcze powrócisz w bieszczadzkie wspomnienia? Są bardzo ciekawe, dużo w nich Twojej wrażliwości. Życzę Ci także, abyś i w teraźniejszości mógł znów powędrować ścieżkami wspomnień.
Legendę tę kiedyś słyszałam, ale dziękuję za przypomnienie.
Pozdrawiam serdecznie!

Anna K. Olszewska pisze...

Industrialowe zdjęcia. Legendy, bogate opowieści, zawsze mnie Twoje wpisy pochłaniają :)