To już ostatnia moja wędrówka po Bieszczadach śladem mojej ozetowskiej "martylologii". Zawędrowałem do Skorodnego, małej wsi, która pozostała po Iglopolu. Mieszka tam około czterdzieści osób w małych, standardowych na tamte czasy domkach. Z gospodarstwa niewiele pozostało, a miejsce mojego pierwszego OZ-etu porosło olchą samosiejką.
Z ZK Uherce, a ściślej z pałacu w Olszanicy, w którym była więzienna dyrekcja i OZ-et, zostałem "oddelegowany" do budowy nowego ośrodka w Skorodnem. Wtedy była to niezamieszkała wieś i stały w niej tylko dwie drewniane chaty, zrujnowana cerkiew i dwa namioty. Naszym zadaniem było postawienie jeszcze kilku namiotów, ustawienie w nich piętrowych łóżek, napełnienie sienników słomą i zrobienia utwardzonej drogi do namiotów, oraz wybudowanie latryny. Kuchnia była w drewnianej bojkowskiej chacie.
W Skorodnem przywitał nas jakiś więzień i klawisz w stopniu kaprala. Pogoda była fatalna, siąpiła dokuczliwa mżawka, a my byliśmy skazani na trzydniowe oczekiwanie w namiotach na poprawę pogody. Pogoda nadeszła, więc wzięliśmy się ostro do roboty. Za parę dni zaczęły przyjeżdżać transporty z więźniami. My byliśmi już opaleni na brąz i pokryci dwutygodniowym zarostem, niczym striłcie z UPA, a nowi skazani byli biali jak piekarz po nocce. Nie goliliśmy się, aby wymusić na dowódzctwie szybszą wypiskę. Co prawda to niewielu z nas miało maszynki i żyletki do golenia, a więc nasz protest był fizycznie usadniony.
Gdy już urządziliśmy ośrodek, to wyznaczono nas do pracy w Państwowym Przedsiębiorstwie Rolnym, które dopiero powstawało - cześć z nas kosiła trawę na łąkach, część ją przewracała i suszyła na siano, a reszta karczowała łąki z krzewów jałowca i olszyny. Po latach dowiedziałem się, że w 1972 roku moi dawni koledzy rozebrali starą cerkiew, a z uzyskanego materiału wybudowali oborę dla bydła. Takie to były bieszczdzkie realia w tamtych czasach. Należy pamiętać, że część Bieszczadów aż po Otryt otrzymaliśmy od ZSRR w 1951 roku, po uprzednim wywiezieniu mieszkańców na Ukrainę. Polacy otrzymali pustą krainę, którą próbowali jakoś zasiedlić. Część wiosek udało się, a część po prostu zniknęła z powierzchni ziemi. Pozostały po nich kamienne fundamenty chat, wyschnięte studnie i dziczejące drzewa owocowe pozarastane wysoką trawą, krzewami jalowca i olszyny.
*
Parę domków mieszkalnych pozostałych po Iglopolu. Tak wygląda teraz Skorodne.
Nasz OZ-et, który stawiałem. Ja mieszkałem w pierwszym namiocie po lewej stronie. Kuchnia była w drewnianej chacie, a niedaleko niej stała mała dyżurka. Później przenieśliśmy wszystkie namioty nieco niżej, do małej doliny przy potoku. (zdjęcie z książki Bieszczady w PRL 3).
Dawna chata bojkowska w której mieszkali klawisze i zabytkowa cerkiew (zdjęcie z sieci), którą w 1972 roku rozebramo na materiał budowlany.
Pora opuścić Skorodne i ruszyć do Polany, gdzie mieszkaliśmy w stanicy turystycznej prowadzonej przez mojego znajomego. Po drodze zadumałem się nad marnościami tego łez padołu przy przydrożnej kamiennej kapliczce.
*
A to miejsce zwiedziłem przy okazji w 2008 roku. Popadający w ruinę OZ w Kalnicy, który został zlikwidowany w 1978 roku. W niełaskę popadł, gdy opuściło go gospodarstwo rolne. Obecnie jest ponoć na terenie prywatnym. Taki, lub podobny los spotkał wszystkie ośrodki w Bieszczadach. Do dziś pozostały jedynie dwa OZ-ety - w Średniej Wsi i w Jabłonkach. Półwolnościowy Zakład Karny jest nadal w Uhercach, a pałac w Olszanicy po wielu latach użytkowania na Ośrodek Szkoleniowo - Wypoczynkowy dla więziennej służby przeszedł w ręce prywatne i pełni rolę dość ekskluzywnego ośrodka dla bogatszych wczasowiczów.
*
LEGENDA BIESZCZDZKA
Bardzo
dawno temu, kiedy kraina gór, lasów i połonin była bezludna i
dziewicza, panował na niej Zły-Bies. Z postaci był podobny do
człowieka, choć większy i rogaty. U ramion miał wielkie
nietoperzowe skrzydła. Zły był zazdrosny o swoją ziemię i nie
chciał z nikim się nią dzielić. Jako absolutny władca nie
pozwalał dłużej się zatrzymywać w tych górach ani pasterzom,
ani kupcom. Pewnego razu przywędrowało tu z daleka plemię, któremu
przewodził młody, silny i mądry San. Dzika kraina spodobała się
przybyszom. Postanowili osiąść tu na stałe. Zbudowali chaty i
założyli wieś nad największą rzeką. Nie mógł znieść Bies,
że zakwitło życie w jego dotychczas bezludnym królestwie -
rozgniewany, przeszkadzał przybyszom, jak tylko mógł. Tam, gdzie
wykarczowali drzewa, sadził nowe, do zagród z owcami wpuszczał
wilki, na poletka napędzał dzikie zwierzęta aby tratowały zbiory.
Ludzie zaczęli narzekać, ale San urzeczony pięknem tej krainy, tak
ją pokochał, że postanowił wytrwać i innych zachęcał, by nie
uciekali porzucając domy i dobytek. Bies gdy przekonał się, że
nie może tych twardych ludzi pokonać w pojedynkę, stworzył sobie
pomocników - Czadów. Wyczarował ich tyle, ile starych drzew w
lesie. Były to pokraczne ludziki, ruchliwe, psotne i wesołe -
szkodziły ludziom, ile tylko mogły. Na rozkaz Biesa ze złośliwą
uciechą rozganiały pasące się na połoninach bydło, tańczyły w
zbożu niszcząc wszystko, co było zasiane ludzką ręką. Straszyły
dzieci w kołyskach, budziły ludzi spoczywających po ciężkim dniu
pracy, dosypywały gospodyniom piasku do zupy, chowały drwalom
siekiery. Złośliwe były i przebiegłe, wyliczanie ich "sprawek"
mogłoby jeszcze trwać. Życie plemienia stało się jeszcze
cięższe. San poprzysiągł, że pokona złe siły.
Pewnego dnia, kiedy w lesie pracował dłużej niż najsilniejsi drwale, po ścięciu starego buka usłyszał krzyk, a potem cichutkie jęki i skargę wydobywającą się spod ciężkiego pnia. Gdy San pochylił się, zauważył pokracznego Czada przywalonego drzewem, proszącego o darowanie życia. Dobry San uwolnił Czada. Wdzięczny za ocalenie duszek wyznał, że on i jego bracia nie lubią czynić zła, ale są do tego zmuszani przez Biesa. Teraz, kiedy przekonał się o wspaniałomyślności ludzi, postanowił nie tylko im nie szkodzić, ale pomagać. Obiecał, że jako najstarszy w rodzie namówi do tego swych braci. Odtąd te małe stworzenia polubiły ludzi i pomagały im, jak tylko umiały. Pilnowały i zabawiały swymi psikusami dzieci, chroniły domy, pokazywały drogę w lesie, rozśmieszały nawet najbardziej nieszczęśliwych, rąbały drzewo do pieca. Ludzie odwdzięczali im się miseczką mleka i dobrym słowem.
Sielanka nie trwała długo, bo wnet dowiedział się o sprzeniewierzeniu swych pomocników pan tej ziemi - Zły Bies. Zwołał wszystkie Czady i zapowiedział, że albo będą trzymały z nim, albo je unicestwi tak samo jak je stworzył. Przerażone Czady przybiegły do Sana - chciały żyć, a nie chciały szkodzić ludziom. Podczas długiej narady najstarszych i najmądrzejszych członków plemienia Czady podały sposób, jeden jedyny, przy pomocy którego można zwyciężyć Złego. Pokonać go może najsilniejszy z ludzi i tylko o świcie, kiedy Bies odpina czarodziejskie skrzydła i pozbawiony czarodziejskiej mocy kąpie się w najpłytszym miejscu najszerszej rzeki tej ziemi. Bez skrzydeł nie może czynić czarów, ale i tak jest ponadludzko silny. San przemyślał radę Czadów i wezwał Biesa na pojedynek o poranku, kiedy czarodziejskie skrzydła leżały na brzegu rzeki. Bies roześmiawszy się złośliwie na widok człowieka z toporem stającego mu naprzeciw, nie próbując nawet sięgać po nietoperzowe skrzydła, ruszył do walki. San i Bies zmagali się od świtu do zmroku. Człowiek słabł coraz bardziej, a Bies zdawał się nie czuć zmęczenia. Na brzegu walkę śledziło całe plemię i wszystkie Czady.
Kiedy Bies zrozumiał, że znalazł godnego sobie przeciwnika i przerażony myślą, że może przegrać, spróbował schwycić i przypiąć magiczne skrzydła. Wtedy to stary Czad, odwdzięczając się Sanowi za uratowanie życia, wrzucił je do rzeki. W tym momencie San walczył już ostatkiem sił. Dziwny czar tkwił w diabelskich skrzydłach, rzeka zyskała całą moc Biesa. Woda nagle wzburzyła się i zmętniała. Wartki, pienisty nurt porwał obu przeciwników.
Zatonął w rozszalałej rzece Bies, który nie umiał pływać, ale i nie uratował się, osłabiony walką, San. Gdy następnego dnia wody opadły, na dnie rzeki ludzie znaleźli splecione ze sobą w śmiertelnym uścisku dwie postacie. Oddając hołd odwadze i waleczności swego wodza, osadnicy nazwali jego imieniem wielką rzekę. I w ten sposób pozostał - tak jak tego pragnął - dzielny San na ziemi, którą pokochał. Góry, przez które przepływa ta rzeka, nazwali Bies-Czadami, od imienia ich złego władcy i psotnych duszków.
Podobno Czady można spotkać tu i dzisiaj, ale że starych drzew, w których dziuplach mieszkają, jest już mniej, to i duszki te spotyka się rzadziej. Czady czuwają nad pięknem tej polskiej krainy. Na wędrowców rzucają słodki czar, który sprawia, że nie można zapomnieć jej uroku. Dlatego też w Bieszczady przyjeżdża się tylko raz, potem się tylko wraca.
Pewnego dnia, kiedy w lesie pracował dłużej niż najsilniejsi drwale, po ścięciu starego buka usłyszał krzyk, a potem cichutkie jęki i skargę wydobywającą się spod ciężkiego pnia. Gdy San pochylił się, zauważył pokracznego Czada przywalonego drzewem, proszącego o darowanie życia. Dobry San uwolnił Czada. Wdzięczny za ocalenie duszek wyznał, że on i jego bracia nie lubią czynić zła, ale są do tego zmuszani przez Biesa. Teraz, kiedy przekonał się o wspaniałomyślności ludzi, postanowił nie tylko im nie szkodzić, ale pomagać. Obiecał, że jako najstarszy w rodzie namówi do tego swych braci. Odtąd te małe stworzenia polubiły ludzi i pomagały im, jak tylko umiały. Pilnowały i zabawiały swymi psikusami dzieci, chroniły domy, pokazywały drogę w lesie, rozśmieszały nawet najbardziej nieszczęśliwych, rąbały drzewo do pieca. Ludzie odwdzięczali im się miseczką mleka i dobrym słowem.
Sielanka nie trwała długo, bo wnet dowiedział się o sprzeniewierzeniu swych pomocników pan tej ziemi - Zły Bies. Zwołał wszystkie Czady i zapowiedział, że albo będą trzymały z nim, albo je unicestwi tak samo jak je stworzył. Przerażone Czady przybiegły do Sana - chciały żyć, a nie chciały szkodzić ludziom. Podczas długiej narady najstarszych i najmądrzejszych członków plemienia Czady podały sposób, jeden jedyny, przy pomocy którego można zwyciężyć Złego. Pokonać go może najsilniejszy z ludzi i tylko o świcie, kiedy Bies odpina czarodziejskie skrzydła i pozbawiony czarodziejskiej mocy kąpie się w najpłytszym miejscu najszerszej rzeki tej ziemi. Bez skrzydeł nie może czynić czarów, ale i tak jest ponadludzko silny. San przemyślał radę Czadów i wezwał Biesa na pojedynek o poranku, kiedy czarodziejskie skrzydła leżały na brzegu rzeki. Bies roześmiawszy się złośliwie na widok człowieka z toporem stającego mu naprzeciw, nie próbując nawet sięgać po nietoperzowe skrzydła, ruszył do walki. San i Bies zmagali się od świtu do zmroku. Człowiek słabł coraz bardziej, a Bies zdawał się nie czuć zmęczenia. Na brzegu walkę śledziło całe plemię i wszystkie Czady.
Kiedy Bies zrozumiał, że znalazł godnego sobie przeciwnika i przerażony myślą, że może przegrać, spróbował schwycić i przypiąć magiczne skrzydła. Wtedy to stary Czad, odwdzięczając się Sanowi za uratowanie życia, wrzucił je do rzeki. W tym momencie San walczył już ostatkiem sił. Dziwny czar tkwił w diabelskich skrzydłach, rzeka zyskała całą moc Biesa. Woda nagle wzburzyła się i zmętniała. Wartki, pienisty nurt porwał obu przeciwników.
Zatonął w rozszalałej rzece Bies, który nie umiał pływać, ale i nie uratował się, osłabiony walką, San. Gdy następnego dnia wody opadły, na dnie rzeki ludzie znaleźli splecione ze sobą w śmiertelnym uścisku dwie postacie. Oddając hołd odwadze i waleczności swego wodza, osadnicy nazwali jego imieniem wielką rzekę. I w ten sposób pozostał - tak jak tego pragnął - dzielny San na ziemi, którą pokochał. Góry, przez które przepływa ta rzeka, nazwali Bies-Czadami, od imienia ich złego władcy i psotnych duszków.
Podobno Czady można spotkać tu i dzisiaj, ale że starych drzew, w których dziuplach mieszkają, jest już mniej, to i duszki te spotyka się rzadziej. Czady czuwają nad pięknem tej polskiej krainy. Na wędrowców rzucają słodki czar, który sprawia, że nie można zapomnieć jej uroku. Dlatego też w Bieszczady przyjeżdża się tylko raz, potem się tylko wraca.
Tą
piękną legendę opartą na kanwie autentycznych ludowych podań
stworzył Marian Hess, bieszczadzki osadnik, etnograf i rzeźbiarz,
pasjonujący się miejscowymi podaniami i zwyczajami. W latach 1968 - 1988 mieszkał i tworzył w Dwerniku. Zmarł w Niemczech w 2010 r. do których wyjechał w 1997.
I na tym zakończę moją bieszczdzką wędrówkę, aby powędrować do Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Ale o tym kolejnym razem.
8 komentarzy:
Witaj Michale! Cudowne i ,,sentymentalne''przeżycia pelne ludzkiej wrażliwości doświadczonej na samym sobie i w tak piekny sposób przekazany nam na blogu czekam na dalsze relacje serdecznie pozdrawiam
Uwielbiam takie klimaty...
"Należy pamiętać, że część Bieszczadów aż po Otryt otrzymaliśmy od ZSRR w 1951 roku, po uprzednim wywiezieniu mieszkańców na Ukrainę." - dodajmy ze w zamian za bogate geologicznie tereny Lubelszczyzny...
A opowieść pasjonująca.
Masz rację Makromanie, tak właśnie było. Z ruskimi zawsze wychodziliśmy jak Zabłocki na mydle.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
I zawsze z nimi problem...
Smutne trochę te wspomnienia bardzo ciekawie opisane.
Legenda Bieszczadzka przepiękna.
Pozdrawiam serdecznie:-)
...Ale jeszcze powrócisz w bieszczadzkie wspomnienia? Są bardzo ciekawe, dużo w nich Twojej wrażliwości. Życzę Ci także, abyś i w teraźniejszości mógł znów powędrować ścieżkami wspomnień.
Legendę tę kiedyś słyszałam, ale dziękuję za przypomnienie.
Pozdrawiam serdecznie!
Industrialowe zdjęcia. Legendy, bogate opowieści, zawsze mnie Twoje wpisy pochłaniają :)
Prześlij komentarz