Jest to mój blog, który jest kontynuacją starego blogu "Wędrowiec, czyli Bies(z)Czady". Publikuję w nim swoje wędrówki z aparatem po zamkach, kościółkach, pałacach i innych ciekawych miejscach, jakich w Polsce, i nie tylko, nie brakuje.

21 sty 2015

MOJA SŁUŻBA W LWP

     Pozazdrościłem Vojtkowi jego wojskowych wspomnień, więc postanowiłem dać sobie prawo do wspomnień związanych z kamaszami.  A jest co wspominać.
    Nadeszła w moim życiu chwila, gdy  WKR upomniał się o moją skromną osobę, pragnąc zrobić z zafajdanego cywila, wzorowego żołnierza. 
     Któregoś dzionka moja mać radnaja  przypomniała sobie o moim istnieniu, gdy ja już powoli o wojsku zapomniałem i przysłała mi kartę powołania do odbycia zaszczytnej służby wojskowej.  Z całym przekonaniem mogę przysiąść, że się do tej pieprzonej instytucji nie nadawałem, bo jestem z przekonania pacyfistą i brzydzę się przemocą. Mało tego, na dodatek mam humanistyczne zacięcie i bliższe są mi teatry, muzea, spotkania literackie, a nie kamasze, onuce, plecak i karabin, że już o zafajdanej menażce nie wspomnę. Z bólem serca opuściłem rodzinne miasto, aby udać się do jednostki, abym odsłużył co należy mojej ojczyźnie. Nim zawitałem do koszar, wstąpiłem do sympatycznej knajpy na "ostatnie" piwo pod setkę i śledzia...
     Do jednostki zgarnął mnie późnym popołudniem z uroczej mordowni patrol wojskowy, gdy sobie wesoło śpiewałem "W Ołomuńcu na fisz placu...", zamiast od paru godzin być w koszarach. Nie powiem, abym się ucieszył z tego powodu, podobnie jak dowódca. A, że byłem w stanie świadczącym o solidnym przygotowaniu do służby wojskowej, to dla podbudowania morale wylądowałem w areszcie. Dopiero rano byłem w stanie dopełnić formalności zameldowania się w jednostce i przebraniu w mundur. Widocznie moja postawa była wzorowa i podobala się przełożonym, bo skończyło się tylko na lekkim opierdolu.   A co tam, było - minęło.
- Słuchajcie szeregowiec – wrzeszczał kapral. Tu się nikt z wami nie będzie opierdalał – ciągnął podniesionym głosem. - My wam kurwa pokażemy co to znaczy służba w Ludowym Wojsku Polskim. 
Ładnie się zaczyna – pomyślałem i uprzytomniłem sobie, że ten wrzeszczący kapral mówi do mnie w trzeciej osobie. Jak widać wojsko ma takie zwyczaje, a odzywki w liczbie mnogiej i w trzeciej osobie obowiązują w tej militarnej instytucji. Swoistego kolorytu dodawał fakt, że mówiono do mnie bardzo oficjalne, ale z wojskową kurtuazją:
– Słuchajcie obywatelu!, albo - Słuchajcie szeregowy! W taki sam sposób należało się też zwracać do swoich przełożonych. Broń Boże by dowódcy powiedzieć przez pan, bo wtedy w najlepszym wypadku można było usłyszeć, że panowie w 1939 roku wyjechali do Londynu. (...)
Mimo świadomej dyscypliny obowiązującej w Ludowym Wojsku, często było słychać od kapralskiej braci, chwackie i groźne komendy:
– Pokryć! Albo was kurwa ziemia lubuska pokryje! Kuuurrrwaaa maaać! Napierdalacie kulasami o glebę, jakby koza srała na bęben! Podobnie było przy komendzie - Stój! Słuchając takich pełnych poetyckiej metafory komend patrzyłem z podziwem na kaprali, a gdy mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem któregoś z dowódców to najczęściej słyszałem:
– Co tak się kurwa gapicie! Kaprala Ludowego Wojska Polskiego nie widzieliście! A może się wam kurwa Wojsko Polskie nie podoba! Co tak kurwa wytrzeszczacie gały jak kocur co sra w sieczkę!
Aczkolwiek te ostatnie zdanie wypowiedziane przez kaprala było żywcem zerżnięte z mojej ulubionej książki - „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, jednak był to niechybny znak, że kapral był człowiekiem oczytanym i wykształconym.
Szybko zrozumiałem, że słowo „kurwa” w cywilu jest wulgaryzmem, ale w wojsku zmienia swoje przeznaczenie i staje się takim technicznym określeniem, bez którego armia nie może istnieć. Podobnie było z innymi brzydkimi wyrazami, którymi kapralska brać szafowała w nadmiarze. Mówili tak też oficerowie jak się zdenerwowali. Widocznie taka już uroda sił zbrojnych na całym świecie, że nie potrafią obejść się bez brzydkich wyrazów. Te zaś w ustach dowódców stają się przecinkami, łącznikami, wykrzyknikami. Bo na krzyku i wulgaryzmach oparta jest siła bojowa wojska i morale żołnierzy. I to na całym świecie. (...)
Po przysiędze wyjechałem na kurs sanitariuszy i skończyłem go z wyróżnieniem. Widocznie miałem ukryte predyspozycje samarytańskie. Wróciłem do jednostki i dostałem przydział do izby chorych, gdzie pędziłem beztroski żywot nieroba. (...)
                                                                    
Moja drużyna. Ja na unitarce z uśmieszkiem Mony Lisy w pierwszym rzędzie trzeci od lewej. Szkoda, że "Jogi", ten najwyższy po lewej już od wielu lat nie żyje. Zmarł na zawał serca parę lat po wyjściu z wojska.

         Być może opatrzność boska nadal czuwała nade mną, albo mój dowódca w pijanym widzie docenił moje medyczne (i nie tylko) zdolności, gdyż na jego wniosek zostałem przeniesiony do obsługi kompani polowej OTK i to z dala od macierzystego pułku. Cóż to takiego te kompanie polowe - zapytacie? Trudno mi o tym opowiadać bez radosnego zachwytu nad maestrią działania MON-u, który sobie ubzdurał, że każdy młodzieniec musi wojsko odsłużyć. Temu właśnie służyły kompanie polowe, do których trafiał sam „kwiat” młodzieży, czyli - kryminaliści, tępaki po szkołach specjalnych, cały asortyment nieuków, którym się nie chciało dźwigać tornistra, żonaci, dzieciaci, poborowi z obniżoną kategorią zdrowia, dekownicy, którzy się w cywilu postarzeli bo jakimś cudem uniknęli kilku poborów. Do pełnego kompletu w tej zacnej menażerii brakowało tylko wyznawców woo-doo, Rastafarian i świadków Jehowy. W kompaniach polowych brać żołnierska służyła po pięć miesięcy z czego cztery na pegeerach. W myśl hasła "każy kłos, ziemniak i burak na wagę złota". Jak ktoś miał mniej szczęścia, to był powoływany  dwa razy, zanim został przeniesionym do rezerwy. (...)
                                                                       
Nie ma to jak na poligonie.
Służba wojskowa nie zrobiła ze mnie wielkiego wojaka, a już na pewno nie przyczyniła się do wzmocnienia mojej sympatii do socjalistycznego ustroju. 
                        
Pewnie tak bym wyglądał dzisiaj, gdybym na zawodowego pozostał.

    Są to małe fragmentymojej drugiej książki "Skazany na Uherce". Często się zastanawiam, gdzie są moi koledzy z armii. Czy wszyscy żyją i jak się ich losy potoczyły...

17 komentarzy:

Anek73 pisze...

Napiszę z punktu widzenia kobiety - facet bez wojska to taka mamałyga :P :P :P Nie od dziś wiadomo, że za mundurem panny sznurem ;) A co wyrośnie z tych dzisiejszych chłopczyko-dziewczynek w spodniach rurkach? Bez wojska? Ani postawy, ani nic... ech :(

czerwona filiżanka pisze...

Tata mawiał że jak Ci sie Wojsko Polskie nie podoba to wstąp do Ligi Kobiet.

Tomasz pisze...

Michale,myśmy takiego kaprala jako studenci "wyciulali". Nie lubił on studentów, więc na obozie wojskowym w Sanoku dawał naszej kompanii (SN z Przemyśla) popalić.Przed obiadem ganiał nas wokół stołówki,każąc śpiewać, a sam jeździł rowerem wokół nas i pozwalał wejść dopiero pod koniec obiadu. Ostatni odchodził od okienka z talerzem, a on już kazał wstawać do wyjścia. Podczas takiego tyranizowania nas, koledzy z drugiej kompanii (SN Rzeszów - wśród nich Jasiu Suchy, siatkarz, medalista olimpijski)zrobili z jego roweru "ósemkę" i wrzucili do Sanu. Tu tez pierwszy raz zbuntowałem się. Po capstrzyku chciał nam dać w kość i kazał wykonać biegiem rundę wokół strzelnicy . Po komendzie " W lewo zwrot!" znalazłem się na czele kolumny i gdy padł rozkaz do biegu, wraz z kolegami tylko wychuliliśmy sie do przodu i nie ruszyliśmy z miejsca , jakby nas zamurowało. Padła komenda "W tył zwrot! Dookoła strzelnicy biegiem marsz!", ale koledzy z drugiej strony kolumny uczynili to samo. Wtedy skapitulował , zwłaszcza, gdy nadszedł nasz plutonowy dowódca i rozkazał rozejść się do namiotów. Pozdrawiam

Wanda pisze...

Pięknie opisałeś epizod z Twojej książki jestem zainteresowana calą treścią serdecznie pozdrawiam

JoAnna pisze...

Qrde...
Pacyfistką jestem!
Ale te foty w sepii czadowe są!

A tak serio: masz co wspominać, Michale, a im więcej mamy wspomnień, tym bogatsi jesteśmy, prawda?

Pozdrawiam serdecznie, j.

Halszka - blog: "Na cętce źrenicy i w obiektywie" pisze...

Fajne wspomnienie. Kiedyś już je - po części - czytałam na Twoim poprzednim blogu.
Jak byłam dzieckiem, za komuny oczywiście, to sama w wojskowości brałam nieraz udział. Strzelałam nawet z haubicy.
Pozdrawiam serdecznie! Halszka

Anonimowy pisze...

Ciekawe wspomnienia...
Pozdrawiam serdecznie:-)

Vojtek pisze...

Hej Michale!
Fantastyczny tekst! I prawdziwy.
Ja z takim nasileniem słowa "kurwa" spotkałem się właśnie w wojsku. U mnie w domu tak się nie klęło. Tym bardziej, że miałem trzy siostry. Wydawało mi się, że oficerowie po studiach będą mówić innym językiem. Ale też "kurwy" latały :) Przeżyłem szok. Onuce też nosiłem. I się musiałem nauczyć je zawijać.
Gratuluję tekstu. Jest lekki, łatwo się czyta i mnie przypomniał wiele wojskowych zdarzeń. Młodsi koledzy w pracy się często o wojsko pytają.
Z żołnierskim pozdrowienie
CZOŁEM!
Vojtek

alik pisze...

-- WITAM... mam trzech starszych braci... wszyscy jako żołnierze LWP służyli ojczyźnie... oj, nasłuchałam się i to nie raz... nasłuchałam i słucham jeszcze dziś opowiadań o tej służbie na spotkaniach rodzinnych...
-- miłego.....

hurghada35 pisze...

Ot wspomnienia .Raz dobre , raz trochę gorsze ale najważniejsze, że jest co wspominać ;)
Uwielbiam stare fotografie :)

Halszka - blog: "Na cętce źrenicy i w obiektywie" pisze...

Michał, na tym ostatnim zdjęciu wyglądasz jak... ten co na "T" się zaczyna. ;)Pacyfistką jestem, stąd to skojarzenie. :D
Pozdrawiam! Halszka

Dzięki za wizytę!
...Ale pamiętaj, aby znów się trochę poprzytulać do drzew... zapas kiedyś też się kończy. ;)

Stokrotka pisze...

A nie możesz nawiązać kontaktu z tymi kolegami z wojska?

makroman pisze...

Ja bym mógł jeszcze zrozumieć obowiązkową służbę wojskową - ale to co nam zaserwował a PRL to było przygotowanie do życia w niewoli. Poczynając od golenia w zimnej wodzie, a na skurwysynowaniu żołnierzy na każdym kroku. Jednego się nauczyłem tzw "inteligencja wojskowa" (chodziło o oficerów) to oksymoron.

Lotka pisze...

Fajne wspomnienia. Każdy prawdziwy facet musiał kiedyś przejść szkołę życia w wojsku. Lubię takie opowieści, bo to instytucja specyficzna i bez brzydkich słów niewyobrażalna. Pozdrawiam serdecznie.

Gryzmolinda pisze...

Brunet z giwerą ..aż strach się bać

fajny blogasek , zostawiam komcia i zapraszam na swój blogasek - Gryzmolińcia vel Dosieńka

Michał pisze...

Dobre wspomnienia nigdy nie są złe. Faktycznie wojsko było szkołą życia, ale mnie niewiele nauczyło, a już dyscypliny najmniej.
Trudno z kimś nawiązać kontakt po 46 latach, gdy się nazwisk zapomniało i miejscowości skąd pochodzili.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał

Anonimowy pisze...

♥_(.•´♥...ŻYCZĘ
`*.*´¨)♥WSPANIAŁEGO
¸.•)´♥. POGODNEGO
.•´♥.. POPOŁUDNIA
¸.•)´♥.. POZDRAWIAM:)*