Zachęcony przez Alenkę postanowiłem napisać, dlaczego pokochałem Bieszczady. Jest przecież tyle pasm górskich w naszym kraju, a tylko Bieszczady stały się moją miłością i to odwzajemnioną. A więc do rzeczy:
Jest taka legenda bieszczadzka, która mówi, że nazwa Bieszczady powstała z dwóch członów Biesa i Czadów. Bies był niesympatycznym i bardzo złośliwym stworem, który został zabity w pojedynku z osadnikiem Sanem, sam też oddał życie w pojedynku. Są też Czady, dobre i sympatyczne duszki bieszczadzkie, które mieszkają w starych dziuplach i pniach drzew. One właśnie rzucają swój urok na wybranych, a jak już rzucą, to taka osoba pokocha Bieszczady i zawsze zawsze będzie do nich wracać. I na mnie właśnie rzuciły, a ja odwzajemniam ten urok.
*
*
O Bieszczadach wcześniej słyszałem, ale jakoś nie miałem w planie je zobaczyć. Jednak decyzję za mnie podjęły więzienne władze PRL, gdzie trafiłem za Wydarzenia Grudniowe w 1970 roku. Brałem w nich udział z przypadku, ale aresztowanie i wpierdol od milicjantów był już nieprzypadkowy. Ostatecznie mój udział w manifestacji zakończył się się kilkuletnim wyrokiem z którego 2,5 roku spędziłem w Bieszczadach.
Po uprawomocnieniu wyroku siedziałem sobie w areszcie na oddziale karnym w Stargardzie Szczecińskim, czekając na transport do ośrodka. Za parę dni przyszedł oddziałowy i wyczytał moje nazwisko, i kazał się spakować. Później oddałem więzienne bety, platery w magazynie i przebrałem się w swoje cywilne rzeczy, odebrałem też swoją torbę z resztą rzeczy i zegarek. Wraz z innymi więźniami zostałem zapakowany do więźniarki, otrzymuję suchy prowiant - bochenek smutniaka (czarny więzienny chleb), kawał solonej słoniny i z 10 deka cukru. Suka ruszyła i po pewnym czasie wyładowano nas na rampie kolejowej pojedynczo, wprost do wagonu aresztanckiego. Usłyszałem, że to był Szczecin. W dwuosobowym przedziale z twardą, drewnianą ławką, wraz z jakimś małolatem podróżowałem w nieznane. Podróż trwała ponad dobę, bo aresztancki wagon był odczepiany i podczepiany do różnych składów. Okienko było wielkości kartki od zeszytu okratowane z zbrojonego szkła. Nic przez nie nie było widać, ale głos z stacyjnych głośników tak. Najpierw był Poznań, Wrocław, Katowice, Kraków, a na koniec Przemyśl, gdzie na dłużej odstawiono nas na bocznicę. Pić nam się chciało od tej słoniny i wypalonych papierosów, ale kto by się z klawiszy tym przejmował...
Po paru godzinach podczepiono nas do jakiegoś składu i ruszyliśmy w drogę. Po pewnym czasie pociąg się zatrzymał i usłyszeliśmy, że wsiadają do wagonu ruscy żołnierze... O kurwa! Pewnie do ZSRR nas wiozą - pomyślałem sobie. Po chwili jednak, gdy pokonałem strach i zacząłem w miarę realnie kumać, pomyślałem sobie, że ze mną jechał kieszonkowiec, a w naszym transporcie było więcej takich pospolitych kryminalistów, to na chuj ruskim takie badziewie, jak mają swojego skolko ugodno. Dla jednego politycznego by się pewnie tak nie trudzili. Z duszą na ramieniu jechałem ze 40 minut... Pociąg znowu się zatrzymał, ruskie sołdaty wysiedli, a my pojechaliśmy dalej. Odzyskałem spokój i strach minął. Gdy pociąg się wreszcie zatrzymał i nas w wyładowano na bocznicy. Wtedy zobaczyłem góry spowite w wilgotnych chmurach i małą stacyjkę "UHERCE". Cholera, Ukraina jakaś, czy co? Dopiero inny więzień, który znał te strony mnie oświecił - zgredzik, jesteś w Bieszczadach... I tak po ponad dobowej jeździe wagonem aresztanckim dotarłem na miejsce przeznaczenie, nie wiedząc wcześniej gdzie nas wiozą.
Przesiedziałem w nich 2,5 roku wędrując po ośrodkach w Skorodnem, Smolniku, Michniowcu, aby zarzucić kotwicę w Olchowcu, gdzie dwa lata pracowałem w lesie. Pewnie gdzieś na zalesionym Otrycie spotkałem sympatyczne Czady, a one na mnie rzuciły swój urok...
W 10 miesięcy po wyjściu z pudła poczułem bieszczadzki zew, a tęsknota za górami nieźle mnie chwyciła. Znajoma pani doktor dała mi 10 dni zwolnienia, a ja spakowałem torbę, pożegnałem kochaną mamę i ruszyłem na ślepo w Bieszczady, wychodząc z założenia, że głogowska Huta Miedzi i piec do wytopu tego cennego metalu nie zginie beze mnie... Bieszczady i znajomi leśnicy przyjęli mnie jak swojaka...
Od tej pory często wracam w Bieszczady, które odwzajemniają moją miłość. Bo Bieszczady mają swoją magię i są tam jeszcze ludzie, którzy takich wędrowców (easy rider'ów) witają swojskim chlebem, miodem i bigosem, że o magicznej, ziołowej herbatce nie wspomnę... Ta herbatka od matki Agatki wywołuje miłe wspomnienia i nocne Polaków rozmowy na tarasie Bukowego.
*
I jak tu nie kochać urokliwych kapliczek z Madonnami Bieszczadzkimi.
*
Jak się nie zachwycić Zakapiorską Madonną. Dzieło Zdzisia Pękalskiego - bieszczdzkiego artysty z Hoczwi.
*
Jak się nie zaprzyjaźnić z bieszczadzkimi zakapiorami. Ja, Rysiu Szociński - poeta Bieszczadu i Andrzej "Brendy". W czasie swojego pobytu w Bieszczadach poznałem większość zakapiorów. Szkoda tylko, że tak wielu z nich odeszło na Niebieskie Połoniny.
*
I jak tu nie zauroczyć się malowniczymi cerkiewkami.
*
I jak tu opuścić Alenkę i Jędrusia.
*
W takiej kompanii Bieszczady nie są straszne, a Atamania Rysia Szocińskiego staje się azylem dla miłośników poezji, Dusiołków i dobrego słowa. To nasza czeladka, jak pisze Alenka - pierwsza z lewej w objęciach Zakapiora Rysia. Jędruś udaje, że patrzy tęsknie w dal. A moja Renia cosik przykucnęła, żeby pewnie rozmarzoną córkę Anię odsłonić. Wnuczka Karolinka wybrała strategiczne miejsce pomiędzy babcią i Alenką. Tylko ja wypadłem z kadru w myśl zasady, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu... ale z innej strony obiektywu.
*
Przy ognisku, przy ognisku, tak siedzimy sobie wszyscy... Ach te bieszczadzkie noce...
*
Ja z moją ślubną Renią na tarasie widokowym przed Lutowiskami. Tam w oddali połoniny, a na prawo pasmo Otrytu, gdzie spotkałem Czady.
*
I teraz już wiecie dlaczego pokochałem Bieszczady.
*
I tak to komuna za PRL zrobiła najlepszą rzecz dla mnie, że resocjalizowała mnie w Bieszczadach. Bo mało, że je pokochałem, to jeszcze ZUS zaliczył mi 2,5 roku pracy więziennej do emerytury. To był pewnie ostatni dobry uczynek ZK Uherce - zaświadczenie o pracy oczywiście...
W sobotę jadę na pożegnanie lata do Zgorzelca i Gerlitz, zbaczając do Kliczkowa. O tym nieco później.
15 komentarzy:
Cos mi sie wydaje Michalku, ze Czady mialy juz wczesniej Ciebie upatrzonego i kazaly Cie wlasnie w Bieszczady rzucic "za kare" ;)) I dopiero w gorach ukazaly Ci sie i pozwolily Ci siebie poznac. Tak mysle, bo nie wiem, czy przypadki rzadza czlowieczym losem. Sklanialabym sie raczej ku przeznaczeniu, ktoremu Czady pomogly Cie wyluskac sposrod milionow, widzac w Tobie Przyjaciela tych magicznych gor na dobre i na zle. No bo jak mozna nie pokochac Bieszczadow? :))
I to nasze spotkanie w blogosferze; przypadek? przeznaczenie? To Czadow sztuczka magiczna - wlasnie w tym momencie, gdy pisze te slowa w slonku bieszczadzkiego nieba rozblysly swoistym blaskiem krople deszczu; skad sie nagle wziely? To Czady potwierdzily moje slowa, ze nie przypadkowo milosnicy tych gor spotykaja sie, rowniez w necie, aby rozmawiac o nich i rozslawiac ich piekne imie - BIESZCZADY. Jestem dumna, ze moge mieszkac tutaj, gdzie kroluje poezja, piosenka, gdzie spotykaja sie rozne swiaty i zaprzyjazniaja sie w atmosferze niepojetej magii gor i charyzmy ich mieszkancow, zakapiorami zwanymi. KOCHAM BIESZCZADY - boleje tylko nad tym, ze nie potrafie zwyklym ludzkim slowem tej milosci do Nich wyrazic ...
Zakapiorskie pozdrowienia sle :)
Nic nie dzieje się bez przyczyny. Już pewnie jakaś tam siła zadziałała na Ciebie, że pchnęła Cię do przypadkowego, z ciekawości, wmieszania się w Wydarzenia Grudniowe. Jak nic, to te Czady musiały być. Pewnie akurat swoje miłosne fluidy rozpylały po całej Polsce... i na Ciebie trafiły ;)
To rzeczywiście na PRL narzekać nie możesz. Ja też za bardzo nie narzekam. Tym bardziej teraz, kiedy komunistyczna Polska do historii już przeszła. A jak jest w obecnej Polsce, demokratycznej, sam wiesz. Jest wreszcie WOLNOŚĆ, ale jak życie pokazuje, nie na wszystkich ona dobrze działa. Chamstwo się rozpleniło. Nienawiść i agresja także. Co myślę o obecnej sytuacji w Polsce szerzej napisałam w komentarzach pod swoim ostatnim wpisem o wiewiórkach. Vojtek mnie sprowokował :)
Piękne fotki. Tworzycie razem wspaniałą Bieszczadzką Brać. Pozdrawiam Was Wszystkich bardzo gorąco! Halszka
za Bieszczadami nie przepadam , ale spotkania zazdraszczam okrutnie
Witaj Michale :), Szczeliniec i Góry Stołowe robią wrażenie. Twierdza trochę przerażająca ze stołem operacyjnym i zakrwawionym pacjentem ;)). Miłość (do Bieszczad), która narodziła się w tak dramatycznych okolicznościach musi być szczególnie mocna.
Pozdrawiam cieplutko i czekam na podobne opowieści,
Vehuan
Poszukaj.bloog.pl
Ja także uwielbiam góry, nie tylko Bieszczady ale ogólnie góry:)
masz niesamowity dar przekazywania swojej miłości do gór innym u luzak z Ciebie ponadczasowy...
Może jeszcze zdążę w tym roku zawitać w Bieszczady, czas pokaże...
Co do książki to w październiku Ci napiszę ile i na kiedy potrzebuję...
Pozdrawiam serdecznie człowieka gór
http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
http://kadrowane.bloog.pl/
Michałku, ja też pomału tracę nadzieję na dobry rząd w Polsce. Zawsze wiedziałam, że władza działa na niektórych jak narkotyk, ale żeby aż tak uzależniała i destrukcyjnie działała? Zaczynam tracić szacunek do polskich polityków. A już najbardziej do tych z PiS-u, nienawistnych, podjudzających, wykorzystujących naiwność zwłaszcza niewykształconych, prostych ludzi i ich wiarę w Boga... "przemawiając" do nich nawet w kościołach (jak to miało miejsce w ostatnią niedzielę na Jasnej Górze).
Aha, ciągle zapominam spytać starego Bieszczadnika, czy w Jabłonkach nadal stoi pomnik tego tam (bohatera PRL- pijaczyny) - co to się kulom nie kłaniał? A może z upadkiem komuny jego pomnik też upadł? Jak byłam tam w 1971 roku, to stał dumnie jakby nigdy nic - na tle wzgórza Walter jego ps. nazwanej - już 9 rok.
Pozdrawiam serdecznie! Halszka
Halszko!
Pomnik pijaczyny generała stoi w Jabłonkach do dziś, a przynajmniej stał jeszcze dwa lata temu. Mnie tam on nie przeszkadzał, ale atencji żadnej do niego nie mam. Taka była niestety nasza historia.
Pozdrawiam.
Michał
Michał, znam historię Świerczewskiego, i tę zakłamaną, upiększoną za komuny, i tę prawdziwą, odtajnioną w III RP. Wiem też dużo co działo się w Bieszczadach w czasie wojny i po niej i co bandy UPA tam wyczyniały. Miałam tam rodzinę.
Myślę jednak, że jak już ktoś chwali tego pijaczynę generała, to przede wszystkim żołnierze AL, bo już żołnierze AK z pewnością nie.
Świerczewski, kiedy w wyniku sfałszowanych przez komunistów wyborów parlamentarnych, został posłem na Sejm Ustawodawczy, w czasie pełnienia tej funkcji ściśle realizował stalinowskie wytyczne polityczne, i odmawiał między innymi prawa łaski żołnierzom AK skazanym na śmierć... Ot co!
Pamiętam, że jak w latach 70-tych odwiedzałam Bieszczady, to już wtedy słyszałam od co niektórych Bieszczadników, że postać Świerczewskiego jest bardzo zakłamana i wyidealizowana. Widać, że mieli rację.
Pozdrawiam serdecznie! Halszka
Michał, widzę, że razem (choć osobno) siedzimy przy kompie... :-) Dzięki za odpowiedź!
Czy ja jestem w Polsce ciałem czy nie, to i tak zawsze jestem duszą... i śledzę wieści o Polsce na bieżąco, gdzie się tylko da.
Wiem, że są straszliwe podziały wśród Polaków, i co gorsza, widać, że się coraz bardziej pogłębiają. Powody są różne, a najczęstszym, o zgrozo!, na tle politycznym. Nigdy nie przypuszczałam, że w Polakach może być tyle nienawiści. Smutne to!
Ale masz rację, czasami lepiej jest się na to wszystko wypiąć, że się tak kolokwialnie wyrażę, i zająć się tylko swoją rodzinką i swoim życiem... skoro i tak się nie ma wpływu na te demony szalejące w Kraju.
Pozdrawiam raz jeszcze... i już pędzę do zajęć! Miłego dnia! Halszka
Myślę, że... ba nawet jestem pewna, że niejedna osoba marzy o tym, aby tam odetchnąć.
Wpis czytałam z otwartą buzią... Pisząc to pióro maczałeś we własnej krwi, zamiast atramentu. Takie Twoje Połoniny.
Pozdrawiam serdecznie:)
A nie, Górołazie, Bieszczadniku Michałku, jajka kwadratowego nie będziesz musiał znosić,|:-D bo po skałkach się nie wspinam, ale owalne, i owszem, możesz znieść,|;-) bo po sztucznej ściance wspinałam się nieraz... i muszę Ci się pochwalić, że całkiem dobrze mi to szło.
Pozdrawiam serdecznie prosto po leśnej wędrówce! Halszka
Michale, to mamy zaliczone to samo pudło - Uherce (pisałem Ci już o tym), a swoje wspomnienia z interny opisałem w "Przedspiewie" ( przygotowuję się do wydania tych wspomnień). Wcześniej, w latach dziewięćdziesiątych spędzałem co roku wakacje na obozie w Myczkowcach i łaziłem po bieszczadzkich połoninach. Pozdrawiam, Tomasz
Miło tu zagościć i twojej opowieśći wysłuchać...
Kapliczki -przecudne... Zakapiorzy może mniej ale jacy przyjaźni?! ;P Pozdrawiam Anka
Prześlij komentarz